Garanil
Nowicjusz
Dołączył: 11 Maj 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zachodniopomorskie Płeć: mężczyzna
|
|
Wasilij Dimka, cz.2 |
|
Jako że pierwsza część dostała wysoką notę, oraz jak mi się wydaje, podobała się wam, oto druga część przygód Wasilija. Żadnych poważnych błedów nie znalazłem, ale może gdzieś tam są jakieś, które wy znajdziecie... zapraszam do lektury i oceny.
Wędrówka na Żolibórz była bardzo długa. Co jakiś czas słyszeliśmy charakterystyczne staccato niemieckich mp40 i pojedyncze wystrzały pistoletowe. Wyglądało na to, że ostrzał artylerii zamilkł aż do końca nocy. Od czasu do czasu nad miastem przeleciał jakiś samolot, prawdopodobnie prowadząc wywiad. Dzielnice między Żoliborzem a starym miastem były podobne do tych w Stalingradzie. Jedyną różnicą była znaczna odległość. I tutaj, w Warszawie, palec nie przymarzał do spustu podczas strzału. Czasem zdarzyło się nam spotkać martwe ciała – tak Niemców, jak i Polaków. Wszędzie wokół gruz i spalenizna, pobite szyby i dziury w ścianach. Po drodze widzieliśmy i powstańców i szwabów.
Kilka tego typu niespodzianek i po prostu zaczęły mi puszczać nerwy. Jurij trzymał się nieco dłużej, ale po tym jak niechcący zastrzelił kota w załomie budynku i ściągnął na nas uwagę Niemieckiego patrolu, zaczęliśmy patrzeć za każdy winkiel. Ostrożność, to podstawa.
Byliśmy już niedaleko, kiedy Sołotow nagle zmienił kierunek marszu. Przeczołgaliśmy się ostrożnie przez główną ulicę i wprowadził mnie na pierwsze piętro zrujnowanej kamienicy.
- Kapralu Wasiliju Dimko. Zaciągnęliście się do oddziału z własnej nieprzymuszonej woli. Poprzysięgliście wykonywać rozkazy. - Zawiesił głos jakby namyślając się. Wiedziałem o co mu chodzi. Nadszedł czas zapłaty.
Pamiętam to, jak dziś. W sierpniu zostałem zaproszony i wziąłem udział w spotkaniu. Nie spodziewałem się, że stanę twarzą w twarz z generałem Beringiem. Wśród naszych miałem opinię pewnego człowieka, a niechęć do systemu była przemilczana. Przysięgam na Boga że położył mi rękę na ramieniu, spojrzał głęboko w oczy i zapytał :
- Czy chcesz położyć swe życie na szali i dopomóc uratować Polską niepodległość? -
Wtedy dałem mu odpowiedź.
- Tak, jestem gotów. - Na tym spotkaniu było jeszcze wielu innych żołnierzy, a nawet paru wysoko ustawionych dowódców. Wszyscy na mnie spojrzeli. Złożyłem wtedy obietnicę, że będę wykonywać rozkazy zgodnie z wolą dowódcy i bez szemrania.
Zaciągnąłem się, po raz kolejny. To dziwne uczucie, pamiętając, że przecież niedawno, pięć lat temu wstąpiłem w szeregi Armii Czerwonej, w Moskwie.
To była przeszłość, mało znacząca w tamtej chwili. Spojrzałem na Sołotowa i zanim zdążył coś powiedzieć, dałem mu zadowalającą go odpowiedź.
- Tak, panie Poruczniku. Na rozkaz! - Nie zasalutowałem z oczywistych względów – połowa piętra była odkryta, a my nadal obawialiśmy się gołębiarzy.
Mimo ciemności, dostrzegłem uśmiech na jego twarzy.
- Wasilij, zbliża się świt. Mamy mało czasu. Generał Bering rozpoczyna desant o pierwszym brzasku. Naszym celem jest warszawska cytadela. - Sołotow wyciągnął lornetkę i podał mi ją, wskazując kierunek. W oddali widać było cień muru obronnego.
- A jaka jest w tym nasza rola? - Zapytałem.
-My mamy za zadanie unieszkodliwić baterię artylerii, stacjonującą w cytadeli. Musimy się pospieszyć, albo ludzie Beringa znajdą się pod ciężkim ostrzałem. - Jurij zabrał mi lornetkę i sam spojrzał w kierunku cytadeli.
-Jesteśmy za daleko aby cokolwiek zobaczyć. Jak wejdziemy do środka?- powiedziałem, czekając na odpowiedź Sołotowa.
- Normalnie. Ruszajmy!- Odrzekł. Jego odpowiedź zrodziła kolejne pytania.
Zaczęliśmy powoli iść pod mury cytadeli, unikając Niemieckich żołnierzy. W ciągu pół godziny dotarliśmy pod mury cytadeli, która, jak objaśnił mi porucznik, znajdowała się trzysta metrów od tamtej kamienicy. Zrobiło się jasno, była zdaje się czwartej albo piątej nad ranem. Jurij zrobił się nerwowy.
Mury warszawskiej cytadeli były imponujące – trzy metry wysokości, dwa szerokości i blanki. Po murach przechadzali się wartownicy. Kiedy jeden z nich przeszedł, Sołotow wyciągnął linę z hakiem i rzucił na górę. Szarpnął. Hak złapał mocno.
- Wasilij, w pierwszej przegrodzie twojego plecaka powinien być tłumik do tetetki. Użyj go i zlikwiduj wartownika, tylko po cichu! -
- Tak jest. - Cóż, rozkaz jest rozkaz. Szybko znalazłem tłumik i wkręciłem go w lufę. Wetknąłem tetetkę za pas i zacząłem wspinać się po linie, na szczyt muru. Po kilku chwilach złapałem ręką za krawędź. Usłyszałem stukot wojskowych butów. Nadchodził wartownik. Wyciągnąłem pistolet i zacząłem się modlić żeby nie zauważył haka. Był już blisko. Jeszcze 10 kroków. Jeszcze 5...
Wartownik wystawił się idealnie. Nikt nie usłyszał stłumionego wystrzału. Karabin Niemca upadł na mur z głuchym trzaskiem, a on sam uparł się martwy o mur. Poczułem na twarzy parę kropel ciepłej krwi. W dół, po blance, ściekała struga krwi i kawałeczki mózgu. Wspiąłem się mur i pchnąłem denata, który spadł na ziemię nieopodal Sołotowa. Jurij zabrał mu granaty i pchnął ciało pod mur. Rozejrzałem się – nie było innych wartowników. Dałem znak ręką i Sołotow szybko wspiął się na górę.
Minęła chwila zanim zorientowaliśmy się w sytuacji. To był jedyny wartownik, a cytadela była pusta. Na podwórzu stało sześć niemieckich dział, wraz ze sporym zapasem amunicji. Podwórze było puste i porośnięte trawą, na prawo widać było bramę. Po wewnętrznej stronie muru znajdowało się kilka wejść, prowadzących do kwater pod ziemią. Na lewo, przy murze stał przybudówki. Sołotow kazał mi zostać na murze i osłaniać go. Sam poszedł w kierunku schodów i już niedługo był przy działach. Patrzyłem, jak wyciąga z plecaka dynamit. Miał go dosyć sporo. Podczepił pod każdym działem przygotowany ładunek i szybko wrócił na schody.
- Dwie minuty, kupa czasu, Zabierajmy się stąd , bo zaraz zaroi się tu od szkopów. - Powiedział.
- A jak który znajdzie i rozbroi? - zapytałem.
- Nie zdążą bo zaraz wszystko pieprznie, mamy trzydzieści sekund żeby zejść z muru. Ruszajcie dupę kapralu! - Sołotow uciął dyskusję i zaczął schodzić po linie na dół. Nie miałem ochoty oberwać odłamkiem, więc też zacząłem schodzić. Ledwie dotknąłem stopami ziemi, już biegłem za Jurijem, który kierował się w stronę drzew – cytadela była otoczona parkiem.
Po chwili usłyszeliśmy głośną eksplozję, dobiegającą z cytadeli.
Położyliśmy się pod drzewami. Sołotow miał na twarzy uśmiech pod tytułem „Pobudka szkopy”.
Zapytałem go, która godzina.
- szósta rano. Desant czas zacząć! -
***
Nie było mnie przy desancie Beringa. Wiedziałem tylko że unieszkodliwiliśmy działa cytadeli. Domyślałem się, że Bering planuje zająć pozycję w cytadeli, a potem zająć Żolibórz. Gdyby mu się to udało, mógłby dozbroić i zorganizować AK-owców tak, aby zająć zachodnią Warszawę.
Czekaliśmy w cieniu drzew parkowych przez pół godziny, w ciągu których przez teren przeszło kilkuset Niemców i przejechało kilka ciężarówek. Widziałem tego dnia niesławną, Niemiecką legendę pancerną. Tygrys jechał w kierunku cytadeli, a na nim siedziało kilku uzbrojonych szkopów.
- Wzmocnienie pancerza. - przeszło mi przez głowę.
Maszyna była ogromna i robiła dużo hałasu. Zielono-brązowy kolor pancerza uwidaczniał Tygrysa na tle miejskich budynków. Widocznie załoga nie zdążyła go przemalować. Na boku wieży, pod numerem taktycznym 211, tkwiła wymalowana błyskawica i czerwone gwiazdki. Dużo gwiazdek, symbolizujących zniszczone radzieckie czołgi, co najmniej 10. Weteran.
Niedługo po przejeździe maszyny, zaczęliśmy przemykać przez park Traugutta, kierując się na starówkę. Od strony cytadeli i Żoliborza napływały do nas dźwięki bitwy. Około godziny dziewiątej, Niemcy wznowili ostrzał artyleryjski, skupiony na Żoliborzu i starówce. Zacząłem się zastanawiać... Dlaczego Polacy podjęli walkę w tak beznadziejnej sytuacji?
Czemu szkopy tak zawzięcie chcą zniszczyć Warszawę?
Nie znałem odpowiedzi na pytania, które sam sobie postawiłem, a wynikało to z tego że sam nie byłem Polakiem. Nie byłem też Rosjaninem i w tamtych momentach, nie widziałem kim jestem i o co walczę.
Powoli wchodziliśmy w starówkę, wsłuchując się w dźwięki otoczenia, skradając się i pilnując. Wciąż, miałem nieodparte wrażenie że ktoś nas obserwuje i to uczucie bardzo mnie denerwowało. Jak się potem okazało, wcale się nie myliłem. Przechodziliśmy ulicę franciszkańską, (Tak powiedział Sołotow) kiedy usłyszałem trzask zamka karabinu, gdzieś z prawej.
- Stójcie! Ani kroku dalej, bo kula w łeb! - W ciągu minuty zostaliśmy okrążeni przez grupę dwudziestu smarkaczy, celujących do nas z pistoletów. Jeden miał nawet zdobycznego, Niemieckiego Bergmanna. Za nimi, w oknach kamienicy widziałem kilku innych powstańców, obserwujących drogę. Boże, to za Warszawę walczy banda kiepsko wyszkolonych i jeszcze gorzej uzbrojonych bachorów? W co ja się wpakowałem...
- No proszę, widzicie chłopaki? Fryce myślą, że mogą sobie bezkarnie chodzić po NASZEJ starówce! - Chłopak z pistoletem maszynowym postąpił krok na przód. Tak jak wszyscy, miał na ramieniu biało-czerwoną opaskę. Twarz zasłonił sobie jakąś chustą, tak że było widać tylko wielkie, piwne oczy. Jurij przyjrzał mu się i prychną pogardliwie.
- Guten tag, mein Herre... Herzlich willkomen in die Warszaw alt Stadt, Wehrmacht soldaten. - Powiedział kpiąco jeden z powstańców, sądząc że nie rozumiemy po Polsku.
- Przestań kaleczyć Niemiecki język chłopcze. Już ja mówię lepiej od ciebie, a uczyłem się od schwytanych szkopów w Stalingradzie. - Powiedziałem po Polsku. Przez powstańców przeszedł pomruk zdziwienia. Chłopak ze stenem cofnął się.
- Panie Chorąży, może to nie Fryce? - zasugerował jeden z chłopaków nieśmiało. Już miałem się odezwać, ale Sołotow był szybszy.
- Porucznik Jurij Sołotow, dowódca grupy dywersyjnej „Wilk”. Kto tu dowodzi? Powinniście o nas wiedzieć, Sierżant Wolan miał zanieść mój meldunek do Sztabu waszej Armii Krajowej – Powiedział.
Chłopak w chuście opuścił broń, reszta poszła za jego przykładem.
- Chorąży AK, Jastrząb, zgrupowanie „Radosław”. Sir, co było w tym meldunku? Sierżant Wolan zaginał wczoraj w nocy, podczas patrolu nieopodal starego miasta. - Młodzik odwrócił się i powiedział do swoich „żołnierzy” - Wracać na stanowiska! To nasi! - rozkazał.
- Kurwa mać! - zaklął głośno Jurij. Skoro Wolan zaginął, wraz z nim zniknął meldunek, a wraz z meldunkiem wsparcie dla Beringa.
- Jastrząb! Baczność! - zawołał. Chorąży wyprężył się w salucie.
- Meldunek o sytuacji w na starówce i wiadomościach na Żoliborzu! I zawołaj mu tu zaraz paru bystrych chłopaków, musimy jak najszybciej dotrzeć do sztabu AK. - Sołotow był już wyraźnie wkurzony.
Tamta chwila jest tak odległa, że nie potrafię przytoczyć słów tego młodego chłopca. Opowiedział nam o barykadzie na zachodzie, atakowanej przez Niemców, z krótkimi przerwami, o stabilnym śródmieściu, walkach na Mokotowie i odbiciu Żoliborza. Opowiedział jak jacyś żołnierze, najpewniej z desantu Beringa, przedarli się do dzielnicy, pomogli ją odbić i zostali wraz z resztką powstańców okrążeni przez Niemców. Sołotow wiedział że może się tak stać. Teraz już było zbyt późno aby uratować Żoliborz.
Kilka chwil później, głowiliśmy się już co robić dalej, a Jastrząb zwołał swoich chłopaków, którzy zaofiarowali się pomóc i słuchać rozkazów. Sołotow oponował za trzymaniem się pierwotnego planu i chciał przedrzeć się ze starówki do śródmieścia.
Ja zaproponowałem, że zostanę na starówce i wspomogę powstańców w walce.
Jurij spojrzał mi głęboko w oczy. Spodziewałem się rozkazu do wymarszu. I wtedy, po raz kolejny zadziwił mnie swoją decyzją.
- Chorąży Jastrząb! - zawołał do młodzika ze stenem. Tamten zdążył już ściągnąć chustę z twarzy. Kiedy do nas podszedł, zauważyłem dosyć mały nos i obsypaną piegami twarz.
Stanął przed Sołotowem na baczność.
- Kapral Wasilij Dimka zostanie z wami na starówce i wspomoże obronę. Przechodzicie pod jego komendę – Powiedział, ale widząc, że młody chce zaprotestować, ciągnął dalej :
- Bez dyskusji Jastrząb! Wasilij walczył w Stalingradzie i ma większe doświadczenie w walkach ulicznych, niż ktokolwiek z nas. Przydzielicie mu oddział i poprowadzicie na zachod... - Sołotow przerwał... Ja też usłyszałem to, czego nie usłyszeli jeszcze powstańcy. „Rycząca krowa”.
- KRYĆ SIĘ! - wrzasnął Sołotow. Czym prędzej pobiegliśmy do najbliższej kamienicy i wpadliśmy do piwnicy. Powstańcy rozbiegli się. Po kilku sekundach, starówką wstrząsnęła seria eksplozji. Powoli wyszedłem z piwnicy, Jurij szedł za mną. Tam gdzie przed chwilą staliśmy, znajdował się krater po pocisku, szeroki na dwa metry i głęboki na półtora metra.
Pierwszy raz zetknąłem się z „Ryczącymi krowami” pod Moskwą. Niemcy nazywali tę machinę „Nebelwerferem” czyli „miotaczem mgły”. Jednak żołnierze Niemieccy w Stalingradzie, nazywali te wyrzutnie rakiet „Stuka zu fuss” czyli „sztukas na piechotę”. Było to trafne określenie, gdyż „Rycząca krowa” wystrzeliwała sześć pocisków rakietowych kalibru sto dziesięć milimetrów.
Pogłos towarzyszący wystrzałowi, który słyszeliśmy, świadczył, że odpalono więcej niż sześć pocisków, co oznaczało więcej niż jedną wyrzutnię.
Nie trwało długo, a usłyszęliśmy i zobaczyliśmy pierwszych rannych i zabitych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|