Autor |
Wiadomość |
Lux
Gość
|
Liga Św. Piotra |
|
Nowy tekst, który powstał dzisiaj. Całości jeszcze nie mam i pewnie nie będzie, bo tak to już u mnie jest. Ale na razie już sporo zrobiłem. Także proszę o ocenę w szczególności, chociaż sprawdzenie też miło widziane. To dopiero wstęp, ale jakby się podobało, to będę wstawiał kolejne już nie koniecznie do oceny, ale do poczytania.
I jeszcze jedno. Dużo faktów historycznie się zgadza, więc może się komuś do szkoły przyda.
Południowa Francja
Klasztor braci Dominikanów
1515 A. D.
Płomyk świecy drżał delikatnie trącony zimnym podmuchem, który wcisnął się do izby przez nie dość szczelny mur. Sporą komnatę oświetlało zaledwie to jedno jedyny źródło światła i chociaż rozpraszało ciemności dla zwykłego człowieka – a tym bardziej dla członka jakiejś bogatej rodziny – mogłoby wydawać się nie dość wystarczające. Deszcz łomotał w okna zakłócając ciszę.
Przy niewielkim stole wykonanym z dębowego drewna siedział pochylony mężczyzna. Odziany był w stary, zniszczony habit przepasany zwykłym, szarym sznurem. Wyraźne zakola i białe plamy na włosach wskazywały, że zakonnik nie był już najmłodszy wiekiem i najlepsze lata miał już za sobą. Któż mógł wiedzieć, może właśnie dlatego wstąpił do zakonu? Wielu tak robiło i tak na dobrą sprawę nie dało się rozpoznać ilu braci, czy kapłanów w rzeczywistości służyło Bogu, a ilu własnym zachciankom.
Mężczyzna westchnął cicho biorąc do ręki gliniany kubek i pociągając solidny łyk. Zimna woda schłodziła wyschnięte gardło powodując dreszcze. Zakonnik był wychudzony, jakby nie jadł przez wiele dni. Zapadnięte kości policzkowe, przygarbiona sylwetka oraz grube wały pod oczami były prawdziwym symbolem dominikanów i prawdziwych jego członków. Ci bowiem wstąpili w szeregi braci, by oddać się pokucie lub służbie. Niewielu jednak potrafiło znieść ciężkie warunki bytu i wybierało dwie łatwiejsze drogi: albo wycofanie się z szeregów chrześcijańskiej braci, albo stanie się jednym z tych, którzy za kapturem Bożej służby służyli jedynie sobie.
-Ojcze- rozległ się cichy głos dochodzący od strony wyjścia do izby.
Po chwili w drzwiach stanął młodzieniec w stroju podobnym do tego, jaki nosił jego mężczyzna nazwany ojcem. Chłopak był jednak mniej wychudzony i w oku wciąż tliła mu się iskra pychy, która jednak musiała zniknąć po wieloletniej służbie zakonie.
-Czy życzysz sobie czegoś?- zapytał młodzieniec przyglądając się potężnym szafom wspartych o ściany izby. Stare, zakurzone tomiszcza zalegały wyginające się od ciężaru półki. Dla uczonych to miejsce byłoby większym cudem niźli królewski zamek.
-Nie, bracie, mam wszystko, czego mi potrzeba- odparł ojciec dominikanin pocierając dłonią o dłoń, by ogrzać zmarznięte ręce.- Przyjdź za kilka godzin z zapasem świec, bo ta może nie wystarczyć mi na całą noc pracy.
-Rozumiem, ojcze- rzekł młodzieniec zaciskając zęby. Po jego twarzy przebiegł cień. Wiedział bowiem, że tej nocy nie będzie miał zbyt wiele snu z konieczności czuwania nad odpowiednią godziną. W prawdzie nie wiedział, co by się stało, gdyby nie przyniósł tych świec, ale wolał nie ryzykować. Przybył do zakonu, by odprawić pokutę i wiedział, że nie ma innego wyjścia. - Czy coś jeszcze?- zapytał patrząc za siebie w mrok korytarza.
-Nie, bracie, to wszystko.- odparł starszy dominikanin kiwając w podzięce głową.
Młodzieniec odszedł zamykając za sobą drzwi, które zatrzasnęły się z cichym stuknięciem.
Ojciec ponownie uniósł do ust gliniany kubek wypijając do dna jego zawartość i odetchnął ponownie rozkoszując się przyjemnym dreszczykiem przechodzącym po plecach. W końcu wstał z twardego krzesła podchodząc do jednej z ogromnych szaf. Na najniższej półce leżały ogromne sterty zwojów oraz czystych, niezapisanych ksiąg. Dominikanin pochylił się, ale po chwili jęknął chwytając się za plecy.
-Panie...- szepnął spoglądając na duży, drewniany krzyż wiszący nad drzwiami.- Żem słaby już, daj mi sił Ojcze Niebieski.
Tym razem jednak nie wystawiał na próbę swoich pleców, ale uklęknął przy szafie wyciągając kolejne sterty zwojów. W końcu wymacał na półce gruby wolumin. Powoli wysunął go, jakby księga była samym Pismem Świętym i z westchnieniem ulgi spojrzał na twardą oprawę. Z uśmiechem pokiwał głową rzucając tomiszcze na podłogę i ładując zwoje z powrotem na półkę. Potem chwycił znów książę i podchodząc do stołu rzucił ją na blat opadając na twarde krzesło. Zamaszystym ruchem obrócił wolumin w swoją stronę i nabierając głęboki oddech dmuchnął wzbijając w powietrze tumany kurzu. Przetarł dłonią okładkę zbierając pajęczyny i resztki siwego pyłu, który nagromadził się przez wiele lat. Dopiero teraz na jego twarzy zagościł prawdziwie radosny uśmiech. Zawsze tak było, gdy zasiadał w swej pracowni przed kolejną księgą bądź kroniką do spisania. Miał nadzieje, że nie robi tego tylko dla siebie, a nawet dla samego zakonu, ale nawet dla samego Boga. W końcu księgi miały służyć ludziom, a skoro tak, to i Panu.
Ojciec dominikanin powoli, niemal z namaszczeniem, otworzył księgę. Spojrzał na pierwszą stronę i muskając ją palcem przerzucił spoglądając na kolejną. Przejechał dłonią po zgięciu by dobrze ułożyć stronice i zerknął w stronę pióra leżącego przy szklanym pojemniku z atramentem. Wdychając zapach starych stron sięgnął po swoje przybory. Łagodnym ruchem otworzył wieko szklanego pojemniczka tak, aby nie rozchlapać jego zawartości i przesuwając je na odpowiednie miejsce chwycił za pióro. Sprawdził, czy od księgi do pojemnika jest wygodna dla niego odległość i mocząc koniec pióra w atramencie powoli przeniósł dłoń nad księgę. Zamaszystym, acz nie dość szybkim gestem postawił pierwszą literę.
-L...- przeczytał głoskę na głos uśmiechając się, jakby był aniołem i właśnie dokonał cudu. Zaraz jednak uśmiech zniknął i jego miejsce zajęło ponure skupienie. Ogromne litery zajmowały kolejno pierwszą i drugą stronę składając się w jeden napis. Kiedy dominikanin zakończył kreślić ostatni znak oderwał dłoń od księgi i przechylając głowę spojrzał na swoje dzieło.
-Liga Świętego Piotra- przeczytał cichutko, jakby bojąc się, że nawet pośród tych murów, w jego własnej izbie, ktoś niepożądany mógł usłyszeć te słowa.
Nic się jednak nie stało: drzwi nie skrzypnęły nagle, ani nie rozległ się żaden stukot. Ojciec pokręcił głową parskając.
-Paranoja- syknął znów zerkając na napis, jednak ponownie już go nie odczytał.
Od razu uniósł dłoń przewracając kolejną stronę. Znów umoczył pióro w atramencie, ale zawahał się zatrzymując rękę w pół drogi do księgi. Uniósł pióro pocierając jego szerokim, miękkim końcem podbródek. Począł się zastanawiać od czego tak w ogóle powinien zacząć tą kronikę. Liga Świętego Piotra. Powtarzając w duchu tą nazwę coś w nim drgnęło, jakby dawne wspomnienia, które zatarły się gdzieś, niczym strony w bardzo starych księgach. Teraz jednak wszystko zaczęło wracać niczym łaska Ducha Świętego oświecająca serca i umysły. Ojciec szybkim ruchem położył dłoń na potężnym woluminie ponownie zaczynając pisać.
Rok 1452.
|
|
Czw 21:52, 25 Lis 2010 |
|
|
|
|
Graphoman
Minister wielki koronny
Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
| | jedno jedyny źródło światła |
jedno jedynE
| | Zimna woda schłodziła wyschnięte gardło powodując dreszcze. |
Chyba przecinek przed "powodując", ale nie jestem pewien.
| | oraz grube wały pod oczami |
Wały mogą być nadoczodołowe.
Pod oczami, to raczej... wory? Tak to się zowie?
| | były prawdziwym symbolem dominikanów i prawdziwych jego członków. |
Powtórka prawdziwym; prawdziwych.
| | jaki nosił jego mężczyzna nazwany ojcem. |
a) jakie
b) jego mężczyzna?
Bardzo się spieszyłeś
| | nie będzie miał zbyt wiele snu z konieczności czuwania nad odpowiednią godziną. |
Coś mi nie gra w zdaniu:
a) nie będzie miał zbyt wiele snu? Coś nie pasuje.
b) z konieczności czuwania nad odpowiednią godziną. Też nie wiem o co chodzi.
| | W prawdzie nie wiedział |
Wprawdzie. Razem.
Czas na kontratak:D
| | zwojów oraz czystych, niezapisanych ksiąg. |
Przed "oraz" czegoś brakuje.
Takiego małego znaku, podobnego do kropki, ale jednak trochę bardziej "wypasionego".
Kojarzysz?
,
| | Dominikanin pochylił się, ale po chwili jęknął chwytając się za plecy.
-Panie...- szepnął spoglądając na duży, drewniany krzyż wiszący nad drzwiami.- Żem słaby już, daj mi sił Ojcze Niebieski. |
Co? Dziwnie to brzmi, jak dla mnie... Ale w porządku gramatycznie, więc widać taki Twój zamysł.
| | Potem chwycił znów książę |
książkę.
I trochę za dużo tych czynności, za dużo zdań. Połącz jakoś.
Koniec.
Ładnie napisane, szczególnie ten fragment, gdy już wyciągnął książkę, rozkręciłeś się.
Czuć, że nie pisanie na siłę, bo i miło się czyta. Nawet nie zauważyłem, kiedy skończyłem.
I nic więcej do dodania, historia może być ciekawa, bylebyś nie przepisywał tych stron kolejno, opisując każdy ruch ręki:) Ale o to Cię nie posądzam
Dam ocenę...
9/10 ogólnie
8/10 w skali Luxowskiej.
Dobra robota, mnie się podobało.[/quote]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 22:50, 25 Lis 2010 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
Dzięki wielkie. Faktycznie skupienie mogło być niewielkie, bo to prosto po szkole, gdzie próbna matura była, lekcje i na Polskim jeszcze jakieś czytanie ze zrozumieniem. Ale to mnie wypompowało i dlatego może się wena pojawiła ;D
W końcu. Całego tekstu mam już 8 stron A4, więc może jeszcze wstawię coś dalej, ale to dopiero jak ktoś się jeszcze wypowie. W każdym razie dzięki jeszcze raz za ocenę. Na mailu Ci wyjaśnię tylko, o co tu chodzi ;D
|
|
Czw 22:56, 25 Lis 2010 |
|
|
Gość
|
|
|
Na koniec ja:
Opowiadanie jest świetne. Każdy przyzna że nawet opowiadania Baczyńskiego np. Parasol nie były doskonałe, Pilipiuka też nie są i wielu innych wielkich pisarzy. Dlatego nie czepiam się niczego a chwalę bo tekst jest na bardzo wysokim poziomie. Być może to najlepsza praca tego forum. Bardzo ciekawa i klimatyczna. Jeden punkt którego nie Przyznałeś Young to jak myślę błędy? Zazwyczaj po jakimś czasie przed pokazaniem utworu światu analizuje się tekst jeszcze raz i wyklucza niedoskonałości. Tekst jest świetny a jak go ususzysz w szufladzie to Cię znajdę!
|
|
Pią 22:12, 26 Lis 2010 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
Dzięki za miłe słowa, wszystkie rady... i groźby ;D Skoro tekst jest dobry, to wstawię dalszy ciąg, a nóż ktoś się pokusi o przeczytanie.
I
Adrianopol
Pałac Sułtański
Styczeń, 1452 A. D.
Słońce rozlewało swój poblask po błękitnym, nieskazitelnie czystym niebie niczym barwnik rozpływający się w wodzie. Blask pomarańczowej łuny był dla oka tak przyjemny, że wielu mieszkańców stolicy Osmańskiej Turcji zatrzymywało się na chwilę w swych codziennych obowiązkach – które i tak tego dnia dobiegały już końca – i spoglądali w niebo. Z okien pałacu sułtana również wyglądała para błyszczących niczym gwiazdy oczu jednak te nie kierowały się w górę, ale ku ziemi. Mehmed II najmłodszy syn Murada II przyglądał się tłumowi, który właśnie kończył swój dzień. Sułtan uśmiechnął się chytrze zdając sobie sprawę, że tak naprawdę obowiązki wszystkich zebranych na dole zależą tylko i wyłącznie od jego woli. Mógł jednym skinieniem, jednym słowem zmienić los każdego człowieka.
-Albowiem słowo sułtana jest prawem- Mehmed wyszeptał cicho starą regułę, która od wielu lat była podstawowym filarem władzy sułtańskiej. Chociaż w największym muzułmańskim państwie świata wiele mogli powiedzieć zarówno emirowie, jak i wezyrowie, to jednak on – sułtan – stanowił prawo.
Sułtan drgnął spoglądając znów na kamienne drogi miasta. Tym razem pozostały na nich jedynie pojedyncze postacie, czarne cienie, które wydawały się umykać przed słońcem. Mehmed pokiwał głową i odwrócił się od okna jednak zatrzymał się w pół obrotu zdając sobie sprawę, że kątem oka złowił coś zaskakującego. Spojrzał w tamtą stronę i rzeczywiście jego wzrok go nie zwodził. Kamienną drogą kroczyły cztery okryte płaszczami kształty. Splecione ręce na wysokości pasa i dziwny, miękki krok zdradził ich pochodzenie. Sułtan potrafił odróżnić wiele rzeczy gołym okiem, chociaż dla innych pozostawały ukryte. Te, jak i inne umiejętności, wpoił mu do głowy ojciec po tym, jak ponownie wrócił na tron. Musiał wtedy bronić swego nieudolnego syna, by ten nie zniszczył dzieła swoich przodków. Podczas tego krótkiego okresu Mehmed zyskał dość siły i wiedzy, by ponownie stanąć na czele państwa. I stało się.
Sułtan przyglądał się maszerującym wolno mężczyznom zastanawiając się co też oni mogli szukać w sułtańskim pałacu – bo niewątpliwie tam właśnie zmierzali. Jednak Mehmed wiedział, że wkrótce się o tym przekona. Skoro do jego pałacu przybywali wysłańcy sekty szyickiej, to właśnie po to, by się z nim zobaczyć. Władca Osmańskiego Imperium odszedł od okna, gdy tylko wędrowcy zniknęli i opadł na jeden z foteli stojących w spowitej mrokiem komnacie. Wciąż wpatrując się w niebo wyczekiwał tylko cichych kroków sługi i jego szeptu informującego go o tym, iż jacyś goście pragnął się z nim widzieć. Nie drgnął więc nawet kiedy jego przypuszczenia się sprawdziły i po cichym odgłosie kroków rozległ się głos służącego.
-Najdostojniejszy sułtanie- szepnął chłopiec spoglądając na władcę, który zmierzył go drapieżnym spojrzeniem. Młodzieniec cofnął się przełykając ślinę, że padnie ofiarą szalonego władcy podobnie, jak to się stało z poprzednimi sługami.
-Mów- warknął sułtan widząc, że chłopak cofa się nie mówiąc nic.
-Przybyli jacyś ludzie- szepnął starając się nie zdradzać strachu.- Mówią, że się ich spodziewasz.
-Dobrze mówią- odparł sułtan wstając z fotela.- Wezwij ich.
Chłopak odwrócił się na pięcie i niemal wybiegł z pokoju. Mehmed pokręcił głową, gdy służący zniknął za falującą w przejściu zasłoną. Sułtan nie lubił słabych sług... nie lubił ich jako sługi, ale jako niewolników często wykorzystywał. Teraz również zamierzał tak postąpić jednocześnie zastanawiając się ile wytrzyma ów młodzieniec nim podetnie sobie żyły lub poderżnie gardło.
W końcu zjawili się goście. Wszyscy czterej wciąż mieli na głowach kaptury, zza których nie dało się dostrzec choćby nikłych konturów twarzy. Niczym cienie czterej goście wpłynęli do komnaty odgarniając zasłonę z przejścia. Stanęli na przeciwko sułtana i dopiero po chwili upadli na kolana dotykając głowami ziemi. Kiedy wstali Mehmed tylko odwzajemnił gest krótkim skinieniem.
-Wróciliście- powiedział, jakby nie było to dość jasne.- Żądam raportu.
-Chrześcijanie są słabi- syknął jeden z nich niczym jadowity wąż.- Ich władca również, a sojusznicy...
-Oni nie mają sojuszników- wpadł mu w słowo drugi, chociaż głos miał zupełnie identyczny.- Zostali ich pozbawieni. Jak rozkazałeś miłościwy sułtanie, zanieśliśmy wieści na Węgry, do Wenecji, Włoch i innych państw mogących zebrać się przeciw nam. Ci, którzy nie dali się zastraszyć kupiła nasza moneta.
-Konstantynopol nie ma sojuszników- rzekł trzeci z przybyszów.
Sułtan pokiwał głową wodząc po twarzach – ukrytych w cieniu kapturów – przybyszów. Wszyscy doskonale wiedzieli, co zamierza nowy sułtan. Po chwyceniu pewniej sterów swego imperium i całkowitej zmiany grona doradców wreszcie wiedział, jak może postąpić. Tak oto jego armia szykowała się do wojny i ruszenia w stronę Konstantynopola i gdy przez cały czas rosła z każdym dniem, siła wroga malała. Bizancjum nie miało już sojuszników – nie jeśli chodzi o sprzeciwienie się tak potężnemu państwu, jakim była Turcja. Wciąż jednak pozostawało tylko jedno pytanie.
-A papież?- szepnął Mehmed czując, jak serce przyspiesza.
-Papież?- zdziwił się jeden z mężczyzn.- Papież pomoże... ale postawił ultimatum.
-Jakie ultimatum?- warknął sułtan czując jak w zbiera w nim gniewa na szpiega, który nie potrafi od razu jasno postawić sprawy.
-Bizancjum ma przyjąć wiarę rzymskokatolicką- wyjaśnił inny szpieg.- Całe zachodnie chrześcijaństwo ma poddać się pod władzę papieża.
Sułtan uśmiechnął się – co raz szerzej i szerzej. Po chwili zaczął się śmiać. Długo – niczym szaleniec. Czterej szpiedzy patrzyli, jak ich władca z trudem utrzymuje równowagę. W końcu jednak zamilkł i zerknął na nich.
-Konstantynopol nie przyjmie ultimatum- syknął zaciskając pięść.- Rzym pozostanie neutralny. I tak oto upadnie zachodnie chrześcijaństwo. I każdy będzie wtedy wiedział...
Czterej szpiedzy niczym cienie bezszelestnie oddalili się.
-...że słowo sułtana jest prawem.
|
|
Sob 12:57, 27 Lis 2010 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|