Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Symfonia retrospekcji - prolog |
|
Jej, Tyka potrafi pisać bez wulgaryzmów - czyli nowość. I na razie starczy na kolejny rok.
Praca pisana na walkę, pod temat 'po kostki w błocie'. Mini przerobione na prolog.
Schematyczne pisanie o nauce pisania. Tyka jest po kilku seriach anime, dlatego kolejne części wydawać się mogą przeładowane... informacjami, akcją, no nie wiemy, po prostu pisząc, wyobraża sobie tworzone sceny w wersji anime i tak jakoś wychodzą nienaturalne, schematyczne, spulchnione. Tak więc to opowiadanie (chyba, choć mamy nadzieję, że nie) będzie pisane, czyli dzieje się wiele, niekoniecznie zawsze potrzebnie.
Centra wielkich miast, w których z roku na rok kiełkują coraz to nowsze, wyższe i bardziej zaawansowane architektonicznie budynki, od lat zachwycają swoim urokiem Pisarzy Nocy. Przechodząc przez barwną metropolię, nigdy do końca nie można wypełnić się pięknem innowacyjnych technologi, dodających tym obrzydliwie ciasnym przestrzeniom magicznej tajemniczości. Fala radości zalewająca mieszkańców i przyjezdnych, wesoło hasających od lokalu do lokalu, toczy się ciasnymi ulicami i szczerzy zębiska w uśmiechu, przeglądając się w przeszklonych ścianach biurowców, center handlowych i wysoko ulokowanych penthouse'ów nowobogackich. Barwne neony pulsują w rytm szalonych serc, roztańczonych, rozhulanych na ulicach połyskujących srebrem deszczowych kałuż. Wiatr otacza każde z nich ciepłą jeszcze powłoką późnego lata. W uszach gra muzyka, gra na skrzypcach, gra pieśń zwycięstwa i jedyne, czego mi w tym obrazie brakuje, to rozmokłej ziemi na peryferiach nowoczesności.
Spoglądam w dół wzrokiem tęsknym do rozrywki, której już tak dawno nie dane mi było zaznać. Od miesięcy, przydzielona do nowego klienta, nudzę się w jego cichej obecności i tylko powłóczę nogami z ulicy na ulicę i z powrotem do domu, kiedy ten się naje. Mogę jedynie patrzeć na świat i myśleć o tym, co widzę, i ubierać myśli w piękne słowa, i wyrzucać słowa te na wiatr, pokazać im wolność, a później, złośliwie, podciąć skrzydła i wsadzić do papierowej klatki. Klatkę chowam do najgłebszej kieszeni płaszcza i biegnę dalej za złotowłosą — noc w noc ten sam takt.
Za naszymi plecami jakieś krzyki, jakieś dźwięki, młodzież bawi się wysoko w chmurach. Przynajmniej są jakieś plusy — z góry wszystko wygląda niesamowicie. Ludzie tacy maluścy, kolory rozmyte, szum samochodów zagłuszony przez słodki świst wiatru, gładko i bez przeszkód sunącego nad — w dole równie pięknym — Nowym Jorkiem. Nogi zwisają kilkaset metrów nad ziemią, but niebezpiecznie zsuwa się ze stopy Tairishy, wciąż niewzruszonej, śmiejącej się do siebie, do mnie, do przyjaciół w tyle — nie wiem, nigdy nie potrafiłam zrozumieć ludzi. Pardon! — mieszkańców Ziemi. Bo Tairisha... Tairisha przecież nie chciała być już człowiekiem. Rozciągnietym rękawem zielonej bluzy, podkreślającej koralowy odcień jej oczu, zciera z kącika ust resztki pokarmu. Mimowolnie obgryza za krótkie już paznokcie i skórki, póbując jeszcze raz poczuć ból. Przez chwilę mam wrażenie, że po policzku cieknie łza, że blondynka płacze, że żałuje... Nie, to nie wrażenie, to nadzieja. Tak bardzo pragnę zwolnienia ze służby, że zaczynam wymyślać wszelakie błahe powody do radości. Jedyne, czego chcę, to uwolnić się od niewolniczej, jednak jakże (pozornie?) pozytywnie uzależniającej pracy Pisarza. Ironia, prawda? Kocham pisać, zawsze kochałam i kochać będę, nienawidząc jednocześnie życia, do jakiego pisarstwo mnie doprowadziło.
O tym właśnie mówię — nieważne, jak bardzo bym chciała, pożółkły pergamin zapełnia się znakami, z każdym niewypowiedzianym słowem zmuszając myśli do prowadzenia narracji, przekierowując całe moje istnienie na tor fikcyjnego życia. Dlatego od Tairishy próbuję uczyć się samolubnego, wręcz narcystycznego nastawienia, aby kreując siebie na pozytywnego bohatera opowieści, oszukać realia.
— Znowu to robisz. — Dziewczyna odwraca się powoli w moją stronę i na wpół przymkniętymi oczyma próbuje złapać bezbarwny wzrok. — Nie mów do siebie, bo wtedy muszę cię upomnieć, a wiesz, że nie chcę aby ludzie myśleli, że rozmawiam ze sobą.
Z kieszeni wyciąga gumkę do włosów i wiąże je wysoko w kok. Niedbale, bo podobno "na czasie", a potem zacznie marudzić, że wpadają jej do ust, że kleją się od krwi.
— Ty bezmyślna istoto! — krzyczę, jak zawsze zresztą. Tairisha wie, że jej nie lubię, ja wiem doskonale, że sama też chciałaby w końcu się pozbyć przyzwoitki, która jak rzep psiego ogona przyczepiona została do jej... "życia".
Słyszę kroki Michaela. Tai zrywa się na nogi tak nagle, że mnie nie pozostaje nic innego, jak spojrzeć w dół za spadającym sandałem. Mimo wszechobecnej ciemności, widzę całą jego drogę, patrzę jak spada z cichym plasknięciem w kałużę, kilkadziesiąt pieter niżej. Teraz można tylko ramionami wzruszyć i ze wzrokiem uniesionym ku niebiosom zapytać, dlaczego ja, dlaczego ona, a może nawet, skąd takie osoby się w ogóle biorą.
— Twój but... — zaczyna mężczyzna, jawnie, ze śmiechem w głosie, patrząc na bosą stopę.
Tairisha ma na niego smaka — i to dosłownie. Czuję jej hormony, ich drażniący zapach zapycha mi nozdrza. Oblizuje się — niby to kokieteryjnie — na widok umięśnionego ciała ciemnookiego przystojniaka, na którego zaproszenie spłynęła tu dziś wraz z połową szkoły. Zalotnie odsunęła tłusty kosmyk włosów z jego czoła i chichrając się przeraźliwie wysokim tonem, mruknęła:
— To nic takiego.
Ziemiście bladą twarz rozświetlił szeroki uśmiech – dosłownie rozświetlił, zważywszy na rażący w oczy blask włączonych właśnie reflektorów rozstawionych nad basenem. Ściągnęła drugi but i rzuciła za siebie. Jakby inaczej, dołączył do pierwszego, tym razem upadając jednak na dach stojącego pod wieżowcem mercedesa. Michael jak na rozkaz wziął dziewczynę na ręce i podbiegł do wody, spełniając prośby o puszczenie dopiero nad jej taflą. Ach, jakie to miłe uczucie, kiedy można manipulować zachowaniem innych...
Kolejne kroki. Z mieszkania (mieszkać na dachu, ach, jakież to dziwne...) wyszedł, a raczej wysunął się Mithril. Będąc bardziej doświadczonym ode mnie, wyuczył się tak dobrze sterować rzeczywistością, że sam coraz częściej miewał problemy z odróżnieniem jej od wyobraźni. Podpłynął do mnie jak liść na rzece, przytulając na powitanie. Kocham zapach błota, którym — przeze mnie — przesiąknięte są jego ubrania, ale nienawidzę, kiedy wplata palce w moje niebiesko-czarne kosmyki i całuje w czoło. Odpycham go gwałtownie i przyglądam się zdziwiona podejrzanemu uśmiechowi.
— Wcześnie dziś jesteś.
— Noc coraz krótsza, bałem się, że mi uciekniesz.
Chwyta mnie za dłoń i prowadzi przez tłum z powrotem do salonu. Niewidzący nas ludzie odsuwają się z drogi tylko dlatego, że sterujemy ich umysłami. Prymitywne stworzenia, chciałabym powiedzieć, ale przecież sama taka byłam.
Każe usiąść na kanapie, sam krąży wokół stołu i irytuje swoim zachowaniem. Posmutniał znacznie, tak nagle, tak, że nawet mnie coś zakuło w okolicach serca. Zerkam w prawo, gdzie zaledwie pół metra dalej migdali się jakaś czarnoskóra para. Bezwstydnicy.
— Jesteś wolna — rzucił w końcu. Szybko, jakby bał się, że to może uciec. — Musisz tylko spełnić jeden warunek.
— Jaki? — pytam równie pośpiesznie, bo dochodzi do mnie, że niebo coraz bardziej jaśnieje, więc za chwilę Mithril będzie chciał mnie wygonić, żebym nie przeszkadzała mu w pracy. Pytam, jednak wiem, że to niemożliwe.
Klęka przede mną. Tylko nie to... Kiedy klęka, zawsze płaczę, ponieważ on wyrzuca z siebie wszystkie żale, ogrom uczuć, słodkie słowa, o których nie mogę zapomnieć, bo przecież w tych chwilach piszemy tę opowieść razem. Łapie mnie za rękę, chowa ją w zimnych dłoniach, całuje, przytula do niegolonej od tygodnia twarzy, szepce miłe słowa, szepce wyznania miłości, denerwuje mnie i nudzi, jak zawsze. Jednak jestem mu wdzięczna za tę obecność, bo to przecież on wyciągnął mnie z bagna, to on obmył rany, ubrał, ogrzał i dał zajęcie. Ale to przecież też on odebrał mi wolność.
— Kocham cię.
— Wiem — odpowiadam zblazowanym tonem po raz dwudziesty ósmy w tym miesiącu.
— Nie cieszysz się?
Jak mam się cieszyć z żartu? Bo przecież czym innym jest to co mówi, jak nie żartem, jakże niesmacznym?
— Kłamiesz — mówię po chwili ciszy. — Kłamiesz, że Szef się zgodził. Nie mogę odejść. Chcę odejść, ale nie potrafię, bo nie wiem już, w co wierzyć. I chyba dlatego wolę powiedzieć, że kłamiesz, mimo że tak bardzo nie chcę tu zostać.
Spuszcza głowę i przytula się delikatnie do moich nóg. Czuję, jak materiał spodni staje się coraz bardziej mokry, do cholery!
— Chcę dać ci prezent. — Podnosi się i szybko ociera łzy. — Zanim odejdę, chcę zrobić jedną dobrą rzecz dla ulubionej uczennicy. — "Zanim odejdę"... Nagle spoglądam w jego szkliste oczy. Nie odchodź, myślę, nie tak. Wiem, o czym mówisz, szepcę w duchu, bo mam świadomość, że słyszy moje myśli. Nie odchodź przeze mnie, nie kończ tego, co kochasz, nie przestawaj być Pisarzem, i nie odbieraj tego mnie. — Od kiedy znalazłem cię na tej polanie wiem, że żałujesz, że chcesz to naprawić. Dlatego jedyne, o czym przez te miesiące potrafiłem myśleć, to jak cię uwolnić.
— Nie musisz...
— Opisz się — przerywa mi. — Podsumuj swoje życie, napisz ostatni rozdział. Pokaż, jaka jesteś, powiedz, że żałujesz. I zerwij z tym, przestań być Pisarzem, wróć do życia i ciesz się nim na wszystkie sposoby. Tylko proszę, nigdy więcej nie siadaj do kartki, nie opisuj otaczającego cię świata, nie przeżywaj go. I nigdy więcej się nie zabijaj.
Cmentarz za dnia nie jest niczym pięknym. Nie jest cudowny, nie napawa tajemniczością, nie fascynuje, tym bardziej nie poraża myśli. Dzwony kościoła nie pozwalają odpocząć w ciszy, koniki polne nie graja symfonii, ni nawet wesoło nie skaczą w równo przystrzyżonej trawie, w obawie, że zginą pod nieostrożnymi stopami ludzi. Nie potrafię się uspokoić wiedząc, że Mithril odszedł. Pozwolił odebrać sobie wszystko, co było jego życiem, rozpłynął się na wietrze wraz ze słowami, stając się kropką ostatniego zdania jego Powieści. Dla mnie. Dla mnie, cholera, mimo że jestem ostatnią osobą, która zasłużyła na cokolwiek.
Siedzę pod drzewem, na ziemi przesiąkniętej od wewnątrz krwią umarłych, z wierzchu zaś zimnym deszczem, który od rana nie przestaje padać. Miękka gleba formuje pod dłońmi przeróżne kształty, które zaraz rozmywają się jak marzenie, oblane ciężkim potokiem. Brudzę dłonie i ubrania, wcieram błotnistą maź we włosy, nakreślam palcem na czole znak krzyża. Mithril wyznaczył moje przeznaczenie, swoją drugą śmiercią zmusił mnie do zakończenia Opowieści. Niechętnie więc wyciągam z kieszeni srebrne pióro i plik czystych kartek. Jeśli ma to być ostatnia rzecz, która zamieni się w słowo pisane, muszę zrobić to tradycyjnie. Wybacz, Szefie, brzydki styl pisma, tak dawno tego nie robiłam. Jeszcze tylko trzy głośne oddechy i przykładam stalówkę do papieru...
Wydawać by się mogło, że człowiek, który robi w życiu to, co kocha, jest szczęściarzem. Wydawać by się mogło, że jeśli do tego wszyscy mu w tym pomagają, szczęście jest podwójne. Pozory jednak są wredną sprawą. Naśmiewają się z człowieka na każdym kroku, a w najmniej oczekiwanym momencie ukazują prawdę, sprawiając ból. Tak było właśnie z moim życiem. Zostałam Pisarzem — pracownikiem samego Boga. Dostąpiłam wielkiego zaszczytu, mogąc dosłownie żyć pisaniem, kąpać się w słowach, iść przez życie z fikcyjnym uśmiechem na ustach. Przez życie, jakie dane mi było tworzyć, ale także przez życie, jakie straciłam.
Będąc niepokorną nastolatką myślałam, że wszystko mi wolno, tym bardziej podczas pisania. Byłam przekonana, iż świat nigdy się nie kończy, że nasze życie nie ma granic. Chełpiłam się, będąc stwórcą i panem swego losu. Ale to było za mało. Chciałam być coraz lepsza, coraz bardziej wyćwiczona w fachu, pragnęłam tworzyć rzeczy, o jakich mówić będą przez lata. Teksty, które będą tak naturalne i tak namacalne, że czytając je, ludzie będą czuli to co ja — ból przeszywający każdy cal ciała, zimno, wiatr na twarzy, seksualne uniesienia. I wszystko układało się po mojej myśli, póki nie zapragnęłam napisać o śmierci.
Błędy popełnia każdy, tym bardziej główny bohater powieści. Bo przecież bohater, nawet ten najbardziej pozytywny, nie może być doskonały. I ja, będąc główna postacią w opowiadaniu o swoim życiu, potykałam się co krok, dążąc do doskonałości, aż raz, zaślepiona żądzą świetności, postanowiłam przekroczyć ostatnią granicę.
Tym sposobem trafiłam do Wydawnictwa Niebios, specjalizującego się w tworzeniu dzieł o życiu Wyklętych. Lekcje Pisarstwa pobierałam u samego mistrza Pisarstwa Dziennego — Mithrila — który znalazł moje ciało na bagnistej polanie, tak jak kiedyś jego znaleziono wiszącego na dębowej gałęzi. Po kilku dniach nauki u Mithrila i kolejnych siedmiu tygodniach kursu Pisarstwa Nocy, dostałam zlecenie opisania życia Tairishy — dziewczyny, która znudzona swą siedemnastoletnią egzystencją i spragniona życia na krawędzi, podpisała pakt z Diabłem, stając się Nieumarłą — potępioną przez Boga, nieśmiertelną istotą żywiącą się ludzkim ciałem.
Przez noce ostatnich trzynastu miesięcy byłam jak pies na smyczy, zmuszona do posłusznego chodzenia za klientką i tworzenia z jej nudnego życia czegoś wyniosłego, pięknego, namacalnego, co na końcu – który przecież nigdy miał nie nadejść – Bóg wsadzić miał do biblioteczki, nieodwiedzanej już później przez nikogo.
Kocham pisać. I nienawidzę pisać. Jestem Autorem swojego życia mimo, że od dawna było już ono spisane przez kogoś innego. Jestem tak samo potępiona jak Tairisha i jej podobni. Teraz mam wrócić do życia, ale nigdy nie ważyć się pisać. Jestem człowiekiem, któremu odebrano wszystko, co kocha. Jestem jak atrament bez pióra, jestem pustką przepełnioną pragnieniem, które już nigdy nie może zostać spełnione.
Jestem Ramona Flowers i dostałam drugą szansę po tym, kiedy popełniłam samobójstwo, stojąc po kostki w cmentarnym błocie.
|
|
Pią 22:55, 20 Maj 2011 |
|
|
|
|
Gość
|
|
|
No, widać tu wpływy animców. Też naoglądałem się tego kiedyś i nie żałuję. Ale wracając do tematu...
Generalnie pomysł z Pisarzami kierującymi losami innych, jest ciekawy. Nie wiem czy ty to wymyśliłaś, czy ktoś inny, ale fajne jest. Pisałaś w temacie z tekstem o zachlanym Jezusie, że nie lubisz opisów, a tymczasem całkiem nieźle ci one wychodzą. Może styl nie jest jakiś oryginalny, ale w porządku.
Telenowela w pierwszej części nie do końca mi się spodobała, ale to pewnie kwestia gustu. Potem pakt z diabłem, Nieumarli... Tak, anime Co kto lubi.
I rzekłem...
Pozdrowionka.
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 23:32, 03 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Pią 23:28, 03 Cze 2011 |
|
|
Gość
|
|
|
Posługiwać się? Skąd, toż to krok pierwszy do plagiatorstwa.
Co mają nieumarli i pakt z... diabłem (? skąd żeś to wytrzasnął?!) do anime? To tyczyło się, jak pisaliśmy, do części kolejnych, głównie jeśli chodzi o budowę scen, dynamikę postaci, mnogość czynów.
|
|
Sob 10:02, 04 Cze 2011 |
|
|
Gość
|
|
|
No rozumiesz, jacyś nieumarli, bogowie śmierci, niektóre anime aż od tego kipią.
"podpisała pakt z Diabłem, stając się Nieumarłą — potępioną przez Boga, nieśmiertelną istotą żywiącą się ludzkim ciałem. "
|
|
Sob 11:08, 04 Cze 2011 |
|
|
Gość
|
|
|
Kipieja czy nie, nie tylko anime. A może raczej - nie to anime charakteryzuje. Zresztą, jak napisała, nie tu o anime chodziło.
Ach, ten pakt, wybacz, myślała, że o Ramonę Ci chodzi.
|
|
Sob 11:29, 04 Cze 2011 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|