Autor |
Wiadomość |
Garanil
Nowicjusz
Dołączył: 11 Maj 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zachodniopomorskie Płeć: mężczyzna
|
|
Wasilij Dimka |
|
Słowem wstępu - poczułem inspirację i machnąłem to opowiadanie. Czy będą następne fragmenty, jeszcze nie wiem.
Wrześniowy żar dawał się we znaki wszystkim. Miał w sobie jakąś szczególną moc, ogrzewając steraną wojną, polską ziemię. Światło odbijało się od szkła mojej lornetki, wpadając do wykopu przez maleńki otwór w kamuflażu z Tataraku. Powoli wstałem i zakryłem otwór. Żar był nieprzyjemny, ale lepsze to niż smagający mróz na syberyjskich równinach. Spocony jak świnia, w zielonym mundurze, na tle pomalowanego na zielono T-34 skrytego przed wzrokiem nieprzyjaciela.
Usiadłem z powrotem na skrzynkę z amunicją i wróciłem do oglądania przedpola. Tutaj, nad wschodnim brzegiem Wisły mieliśmy dobry widok na zachód. Wciąż spoglądałem na płonące w oddali miasto. Warszawa w ogniu.
Delikatny, wschodni wiatr zwiewał ku nam kłęby dymu, unoszące się znad miejskich barykad. Echo niosło głuchy grzmot wybuchów artyleryjskich, gdy Niemcy ostrzeliwali pozycje powstańców.
Generał Bach-Zelewski nie patyczkował się z Polakami. Hitler rozkazał zrównać niepokorne miasto z ziemią.
Wstałem i podszedłem do stolika z radiostacją. Założyłem słuchawki. Krzyk. Krzyk Polaków, bohatersko walczących o swoją wolność.
- Londyn! Londyn! Ja Warszawa! Ja Warszawa! Słyszysz mnie?! - Polski radiotelegrafista daremnie próbował złapać kontakt z siłami brytyjskimi.
- Warszawa! Warszawa! 2 Korpus! Mówi G.W.A! Do raportu! … - Dalszą część sygnału zagłuszył wybuch pocisku. Znałem ten głęboki, stanowczy głos. Generał Władysław Anders.
Wyłączyłem radiostację. Nie chciałem tego słuchać. Nie chciałem na to patrzeć. Usiadłem z powrotem na skrzynkę i chwyciłem mojego Mosina. Stary, dobry karabin. Rozejrzałem się za szmatką, aby go wyczyścić, chociaż przecież był czysty jak łza. Cud radzieckiej myśli technicznej, broń odporna na mróz, żar, deszcz, śnieg i brud. Przyjrzałem się kolbie, na której tkwiły nacięcia oznaczające zabitych Niemców. Dwadzieścia dwa życia, odebrane kulami. Zaraz... a ten szkop zabity wczoraj, po drugiej stronie Wisły? Dwadzieścia trzy.
Kiedy pogłębiałem kolejne nacięcie ostrzem mojej Finki, do wykopu wszedł Nikolaj Koszylewicz, kolega po fachu. Był wysokim, krzepkim mężczyzną, w wieku 30 lat. Nosił długie wąsy, pod swoim długim nosem. Miał wysokie czoło i średniej wielkości piwne oczy, jego twarz zdradzała ukraińskie korzenie.
- Wasilij ! - krzyknął radośnie.
- Eee ? - odpowiedziałem, nie podnosząc głowy.
- Co tak siedzisz w tym wykopie, chodź ze mną na strzelnicę. Ktoś musi pokazać chłopakom jak się strzela – Nikolaj był w niezwykle dobrym nastroju.
- Za mało celów biega po drugiej stronie Wisły ? Niech ćwiczą sami, nic mi do tego. Nie chcę patrzeć na to płonące miasto. Prawdziwi żołnierze ruszyli by do szturmu, zamiast zostawić sojuszników na pastwę szkopów. -
- Dimka, Dimka, jak nie będziesz uważał na słowa to źle się to dla ciebie skończy. Ściany mają uszy! - Odnotowałem, że Sierżant Koszylewicz zwrócił się do mnie po nazwisku. Ale miał rację. Albo jesteś komunistą i jest ci w miarę dobrze, albo jesteś realistą, widzisz to gówno i próbujesz go uniknąć. A myślący realista, jak ja, miał najgorzej. Nikolaj miał kilkadziesiąt okazji żeby wsypać mnie jako przeciwnika politycznego, a mimo to nie zrobił tego.
Nikolaj przerwał wymowne milczenie jako pierwszy.
- Rozumiem że podjąłeś już decyzję. Powiem Sołotowowi, że będzie miał towarzysza- Koszylewicz odwrócił się i skierował do wyjścia.
- Dobrze. Bering rusza ze swoimi w nocy. Powinno nam się udać przejść przez Wisłę. - Powiedziałem.
Nikolaj cofnął się i podszedł do mnie. Wstałem.
-Wiesz, że nie spotkamy się więcej? - zapytał.
- Wiem. - szepnąłem.
Uścisnęliśmy się. Słońce chyliło się ku zachodowi. Już niedługo.
***
Mrok nocy spowił wszystko i wszystkich. Ciemna toń Wisły szumiała cicho, ledwo dosłyszalnie, przy głośnych grzmotach bomb. Niemcy wznowili ogień artyleryjski i bombardowali Warszawę. Szedłem na szpicy, za mną szedł Sołotow, a z tyłu jeszcze dwóch innych. Polacy, chcący walczyć za swoje, zdezerterowali razem z nami. Ścisnąłem w dłoni mojego Mosina. Od kilku chwil poruszaliśmy się zrujnowanym warszawskim przedmieściem, w kierunku linii rzeki. Oficjalnie wschodnia Warszawa znajdowała się pod kontrolą Armii Czerwonej. Jednak poza posterunkami przy zniszczonych mostach, wschodnie dzielnice należały tak naprawdę do niedobitków niemieckiego 1 batalionu 18 pułku piechoty zmotoryzowanej. Żołnierze Polskiej Armii Krajowej byli już tylko po drugiej stronie rzeki – tutaj ich wytępiono.
Dotarliśmy do rzeki bez żadnych przeszkód. Na brzegu odnaleźliśmy skrytkę, w której było wszystko, czego potrzebowaliśmy – dwa pontony do nadmuchania, skrzynia pełna broni i amunicji, nieco medykamentów i prawdziwy skarb – Niemiecki MG 42 z trzema pasami amunicji, co dawało w sumie 600 pocisków. Miażdżąca siła ognia.
- Nikolaju, jeśli się jeszcze spotkamy, stawiam piwo – pomyślałem.
Zebraliśmy sprzęt, przygotowaliśmy pontony i ruszyliśmy w ciemny, wiślany nurt. Echo niosło krzyki, odgłosy strzałów z Niemieckich pistoletów i wybuchy artylerii.
Nie wiem czy się wam podoba, ale przygoda Wasilija nie skończyła się w tym momencie. Była wena, był czas, więc oto kolejny fragment opowiadania o "Polskim ruskim"
Wiosłowałem żwawo, podczas gdy Sołotow trzymał ster. Było słychać cichą rozmowę na drugim pontonie i uderzenie wioseł o wodę.
- Dlaczego? - zapytał.
Nadal wiosłując, spojrzałem za siebie. Blisko brzegi wybuchł pocisk artyleryjski, dając tyle światła, bym na moment mógł się przyjrzeć jego twarzy. Był gładko ogolony, pokrył twarz farbą maskującą. W jego dużych, zielonych oczach było widać spokój i opanowanie. Miał dosyć mały nos i wąskie usta. Jego czarne włosy były krótko przystrzyżone. Widziałem go wcześniej tylko raz, w sierpniu. Minęliśmy się we Lwowie na ulicy. Należał do 21 dywizji piechoty, ale to ni miało już znaczenia. Mój przydział w dywizji pancernej też był przeszłością.
Zbierałem się w sobie na odpowiedź.
- Bo o to prosiła moja matka – powiedziałem po Polsku. Na ledwo widocznej twarzy Sołotowa wymalowało się zdumienie.
- Masz Polskie korzenie? - zapytał po Rosyjsku.
- Ona pochodziła z Polskiej rodziny. System nie pozwolił na obojętność. - Odpowiedziałem, również po Rosyjsku.
- Łagier. - Stwierdził na głos. I miał rację. Wytarłem rękawem ściekającą mi po policzku łzę i wróciłem do wiosłowania.
Na lewo od nas wybuchł pocisk artyleryjski, Ochlapując nas zimną wodą.
-Cóż za wspaniały ogień tej nocy. - Stwierdziłem ironicznie.
Nie odpowiedział. Nadal trzymał ster.
Cholera, jestem mokry, a noc dopiero się zaczęła !
Po chwili zaległa cisza. Przeprawa przez rzekę dłużyła się niemiłosiernie. Dłuższa cisza wskazywała na przerwanie Niemieckiego ostrzału.
Nie słychać już było Polskiej rozmowy na drugim pontonie. Nie wiedzieliśmy, czy cisza jest skutkiem działań desantu Beringa, czy też celowo wywołana przez Niemców.
Generał Bering zebrał swoich najwierniejszych ludzi i podobnie jak my, właśnie w tej chwili , 10 kilometrów w dół Wisły, łamał rozkazy dowództwa. Podobnie jak my.
Wiedziałem, że nie zdołamy odmienić losów wojny, ani losów Polski, skazanej na Stalinizm. Nie mogłem jednak siedzieć i bezczynnie patrzeć. Chciałem uciec, uciec jak najdalej od czerwieni. Na zachód.
O Sołotowie i tych dwóch polakach nie widziałem nic więcej, niż nazwiska. Wiedziałem tylko, że wykonują jakieś zadanie specjalne. To była moja szansa. Postanowiłem ją wykorzystać, więc zabrałem się z nimi. Nazywali się Jaworski i Gwint.
Wszechogarniającą ciszę przerwało stuknięcie wiosła o betonowy falochron. Dopłynęliśmy do drugiego brzegu Wisły, blisko zawalonego mostu. Sołotow przeszedł do przodu pontonu i wychylił się z wiosłem, szukając drabinki w betonowym wsporniku. Brzdęk metalu. Sołotow wskazał mi drabinkę. Skinąłem głową i zacząłem szukać szczebla rękoma. Znalazłem go. Był brudny, mokry i oślizgły. mosin na ramieniu, granat przy pasie, tetetka w kaburze na piersi. Zacząłem powoli piąć się w górę po drabince, starając się robić jak najmniej hałasu. To był most wysunięty najdalej na północ, byliśmy więc nieopodal warszawskiej dzielnicy, zwanej Żoliborzem. Ponoć Żoliborz miał znajdować się jeszcze w rękach AK, ale woleliśmy nie ryzykować. Naszym celem było Stare miasto. Sztab AK znajdował się w Śródmieściu.
Trzeba było się spieszyć. Bering miał zamiar zająć opanowaną przez Niemców cytadelę warszawską, gdzie stacjonowało nieco artylerii.
Dotarłem na szczyt drabinki i rozejrzałem się. Moim oczom ukazały się zgliszcza i ruiny budynków. Na ulicy leżały porozrzucane bezładnie gruzy i martwe ciała w niemieckich mundurach i cywilnych ubraniach. W kucki podszedłem do zwęglonego samochodu i obserwowałem otoczenie. Obok mnie, leżało truchło młodego chłopca. Miał na ramieniu biało czerwoną opaskę. Wszystkie ciała jakie widziałem na ulicy, były ograbione z broni, czasem też z mundurów. W oddali, z jednego budynku unosił się dym. W jednym z okien zrujnowanej, niegdyś pięknej kamienicy, zwisała poszarpana i nadwęglona biało-czerwona flaga, lekko kołysana przez wiatr. Obok niej, na oknie, zgięte w pół, wisiało martwe ciało.
Jak okiem sięgnąć cisza i spokój, nikogo wokół. Rzuciłem na dół kawałek gruzu, jak to było umówione. Po kilku minutach, lekko hałasując, na ląd wspięli się Sołotow i Gwint.
- Musiałeś trafić w głowę? - Zapytał mnie Sołotow. Był wyraźnie wkurzony.
- Przepraszam. - Odparłem.
Sołotow zajął pozycję przy kawale gruzu i zdjął z ramienia pepeszę. Zaczął lustrować okolicę przez celownik, czekając z niepokojem aż Jaworski i Gwint wniosą drugą skrzynię.
Polacy powoli wchodzili na górę po drabinie, wnosząc sprzęt z cichym łoskotem. Nagle usłyszałem jakieś szmery i byłem pewien że to nie ich robota. Dałem znak Sołotowowi.
Położyłem się i wyciągnąłem karabin przed siebie. Dźwięki dochodziły z prawej strony. Usłyszałem ciche przekleństwo, gdzieś z tyłu. To wkurzeni Polacy, muszą czekać wisząc na drabince z ciężką skrzynią, aż zagrożenie minie.
Ktoś biegł w naszym kierunku. Po chwili udało mi się już rozróżnić kilka różnych odgłosów. Było to kilka osób. Sołotow położył się z Pepeszą i pociągnął zamek.
- Jeśli to Niemcy, jesteśmy martwi. - Przebiegło mi przez głowę.
Co prawda w mroku nocy, w mundurach maskujących byliśmy niewidoczni. Nikłe światło gwiazd nie zdawało się na wiele, wśród ciemności zdewastowanej, warszawskiej ulicy.
Hałas ustał. Zamiast niego zaczęliśmy słyszeć powolne kroki małego oddziału.
- Ciszej chłopaki, to już nie nasz teren! - usłyszałem po Polsku.
- Jest za cicho, nie podoba mi się to. -
- Zamknij się! - Rozmowa ucichła. Polacy zbliżyli się do nas, byli jakieś 50 metrów od wraku samochodu, przy którym leżałem. Mimo ciemności, cywilne, ubrania w jasnych kolorach były dobrze widoczne. Było ich czterech.
Moja ręka mimowolnie powędrowała do pasa. Poczułem dotyk zimnej stali granatu.
Nagle, niby grom z jasnego nieba, w ciemności nocy rozległ się głośny i wyraźny wystrzał z karabinu. Trwało tylko chwilę aby usłyszeć wrzask.
- Gołębiarz! - zakrzyknął jeden z powstańców, w momencie kiedy martwe ciało jego kolegi padło na ziemię. Wokół ciała zaczęła powoli rosnąć ciemna, szkarłatna plama. Chłopaki natychmiast rozpierzchli się i pochowali za załomami, i gruzem.
Kolejny strzał.
Krzyk rannego Polaka przerwał ciszę nocy.
- Cholerny snajper! - krzyknął.
- Benek! Żyjesz? -
- Józek oberwał po nodze! - darł się powstaniec.
Ja patrzyłem teraz w stronę budynku, gdzie powiewała poszarpana Polska flaga. Wyciągnąłem lornetkę. Martwe ciało, wcześniej wiszące w oknie, zniknęło. Szukałem fryca w oknach. Czekałem na kolejny strzał.
Na chwilę przestałem patrzeć i skinąłem na Sołotowa. Skinął głową. Nie takich snajperów ściągało się w Stalingradzie, ten to jakiś amator. Wróciłem do obserwowania okien, a Sołotow rzucił kamień na drogę.
Huknął wystrzał. Strzelec nie wytrzymał presji i dostrzegłszy ruch, nacisnął spust. W trzecim oknie od prawej strony, na drugim piętrze, dotrzegłem słaby błysk ognia.
- Mam cię szkopie! - pomyślałem. Obserwowałem go jeszcze chwilę. Był pewny bezpieczeństwa. Nie zmienił pozycji i czekał na kolejny ruch.
Chwyciłem mojego mosina i złożyłem się do strzału. Mierzyłem długo i uważnie, w końcu to tylko jedna szansa. Nacisnąłem spust. Zabójczy pocisk opuścił broń, a ja poczułem odrzut na ramieniu.
- Aaaaaaaaaa! - Snajper oberwał i wypadł przez okno, dokonując swego żywota.
- Kto strzelał?! - Usłyszałem z prawej strony, gdzie za gruzem kulili się warszawiacy.
- Drugi snajper?! -
- Tam, za samochodem!-
- Cisza! Kto tam jest?! - Zawołał jeden z powstańców.
- Swój! - Krzyknął Sołotow.
- O w mordę! Ruscy! - W głosie chłopaka dało się słyszeć niepewność.
- My swoi! Nic się wam nie stanie! - krzyknął Gwint.
Obejrzałem się – obaj z Jaworskim właśnie wyleźli i kucnęli przy skrzynce, nieopodal Sołotowa. Z pozycji powstańców dało się słyszeć ciche szepty. Namawiali się, co powinni zrobić. Spojrzałem na naszych dwóch polskich towarzyszy – Jaworski wyglądał na podenerwowanego.
Po chwili usłyszałem kroki i podeszło do nas dwóch młodych chłopców, niosących rannego kolegę. Mieli może po 17 lat.
Najstarszy wiekiem i zapewne stopniem, co poznałem po trzymanym przez niego schmeisserze,
podszedł do mnie, gdy położyli rannego powstańca na ziemi.
- Gwint! Opatrzcie ranę. - Powiedział Sołotow i podszedł do mnie.
Młody warszawiak zasalutował nam.
- Sierżant AK Wolan, grupa „Kampinos”. To pan zestrzelił gołębiarza? - Zwrócił się do mnie. Powoli skinąłem głową.
- Gratuluję celności. Kim jesteście i czego szukacie w Warszawie?- Zapytał.
Nie miałem nic więcej do powiedzenia, byłem tylko kapralem Armii Czerwonej. BYŁEM, niespełna 6 godzin temu. Teraz już nie. Nie byłem nawet pewien kto dowodzi naszą akcją.
Na postawione pytanie odpowiedział Sołotow.
- Porucznik Jurij Sołotow, grupa dywersyjna „Wilk”. - Widząc, że powstaniec zamierza coś powiedzieć, Jurij kontynuował.
- Sierżancie, nie mamy czasu na pierdoły. W czyich rękach znajduje się Żoliborz? -
- Melduję, że Żoliborz został zdobyty przez Niemców. Wycofaliśmy się dwa dni temu.- Sołotow zaklął pod nosem. Byłem zdumiony jego perfekcyjnym Polskim. Kto by pomyślał, że Porucznik? W co ja się cholera, wpakowałem?
- Sierżancie, zaniesiecie ten list do sztabu AK, jak najszybciej. Jaworski i Gwint pójdą z wami, weźmiecie te dwie skrzynie z zapasami. Od tego czy Generał Bór – Komorowski dostanie ten papier, zależy przyszłość Warszawy, czy to jasne? -
- Tak jest ! - krzyknął Wolan.
Już po chwili dyspozycje były wydane. Zostaliśmy na brzegu Wisły sam na sam. Ja i Sołotow.
- Co robimy ? - Zapytałem.
- Idziemy na Żoliborz i modlimy się, aby żołnierze AK podołali swemu zadaniu. - Odparł Sołotow. Po raz kolejny, odpowiedź na jedno pytanie rodziła kolejne.
- Chodzi o desant Beringa? -
- Wasilij, ufam ci. Ale nie mogę ci nic powiedzieć. Miej oczy szeroko otwarte, to nie majówka. - Sołotow uciął rozmowę. Było jasne, że niczego więcej się nie dowiem.
Ruszyliśmy powoli, ciemną ulicą, w stronę dzielnicy, którą nazywali Żoliborzem. Nie znałem Warszawy, ale Sołotow szedł pewnym krokiem, jakby tutaj się urodził i wychował. Zniknęliśmy w mroku nocy, idąc powoli i osłaniając się wzajemnie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Garanil dnia Sob 17:25, 14 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Pią 14:13, 13 Maj 2011 |
|
|
|
|
Graphoman
Minister wielki koronny
Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Nie przeczytałem całego, a tylko pierwszy akapit i fragmenty dalszego tekstu(to zazwyczaj wystarcza do rozeznania się w sytuacji).
No i muszę powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś. Pozytywnie, bo czytało się nawet przyjemnie.
Po pierwsze, co mi się bardzo spodobało - zdania mają w miarę dobrą długość. Chociaż masz takie miejsca, gdzie są one zdecydowanie za krótkie. To trzeba poprawić, ale ogólnie jest OK.
Czuć jeszcze taką... niezręczność? Toporność językową? Chodzi o nieco nieumiejętne używanie zwrotów, słów. Miejscami akcja dzieje się ciut za szybko, miejscami nieco przynudzasz. Ale ogólnie jest na prawdę fajnie.
Powiedz mi, ile już piszesz? I jak dużo potrafisz stworzyć tekstu takiej jakości dziennie?
Bo jeśli to niemal epizodyczne wydarzenie, to nie ma się z czego cieszyć. W ten sposób nie napiszesz niczego dłuższego.
Po podczas "nawenienia", gdy wszystko pisze się praktycznie samo, gdy wydaje się, że ktoś niemalże dyktuje nam słowa, które mamy zapisać, o tekst na prawdę dobrej jakości nie trudno. Sztuką jest jednak potrafić uniezależnić się od naszej kochanej przyjaciółki Weny i pisać dobre teksty bez jej pomocy. Kiedy tylko będziemy chcieli.
Co tu dużo gadać. Tekst jest niemalże genialny, jak na nowicjusza(pierwszy miesiąc pisania, powiedzmy). Dość dobry jak na początkującego(2-3 miesiące).
I im dłużej piszesz, tworząc taki tekst, tym jakość przewidywalna rośnie.
Oceniam jednak sam tekst, jako taki. I za to, że pozwolił mi "wbić się" w siebie, pozwolić iść równo z krokiem fabuły, śledzić to co się dzieje, a nie wciąż szukać dziury, by zacząć na prawdę tekst odczuwać, dostaje ode mnie sporego plusa.
Językowo, stylistycznie(blablabla, wiadomo o co chodzi), jest nieco słabiej.
Co daje końcowy werdykt 6/10.
A to nota na prawdę wysoka. Porównywalna z tymi, które daję Luxowi... Tylko dla Niego akurat stworzyłem kompletnie nową skalę, w której 4/10 jest mniej-więcej równoważne 10/10 w skali ogólnej.
Ale i tak to dość wysoko.
Odpowiedz tylko jeszcze na moje pytania: Jak długo piszesz i ile dziennie stron tekstu takiej jakości stworzyć potrafisz.
Young
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 22:01, 14 Maj 2011 |
|
|
Garanil
Nowicjusz
Dołączył: 11 Maj 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zachodniopomorskie Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Ach, dziękuję złotousty. Cóż, pierwsza część tekstu powstała wczoraj, w ciągu jakiejś godziny, natomiast druga dzisiaj i też około godziny. Miałem akurat "fazę" na pisanie, i dobrze, bo bez fazy idzie toporonie. Mam trochę doświadczenia, bo zdażało mi się już pisywać, ale i tak zaskoczyła mnie twoja ocena.
Może i słychać lekką toporność językową, ale miejscami jest to zabieg celowy, czasami zaś po prostu moja nieuwaga i gapiostwo. Wszystkie wydarzenia, jak zapewne spostrzegłeś, opisuje Wasilij. Jest to coś w stylu dziennika i jednocześnie nie jest, bo nie ma podanych dat. Virien zwrócił mi na gg uwagę że skomentowałeś, bo zacząłem już pisać kolejny fragment.
Piszę... ile ? Zdaje się że pierwsze próby to będzie zeszły rok. Mam na podorędziu parę tekstów, a ten narodził się, dla samego pisania. Ot tak, chciałem napisać klimatyczne opowiadanie, umiejscowione w czasie powstania warszawskiego. O tyle trudno, że staram się trzymać realiów - tzn. jest 6 września, bo na ten czas przypada desant generała Beringa. niestety np. Baczyński już nie żyje, a myslałem o tym, żeby go umieścić w opowiadaniu.
Jestem szczerze zaskoczony tak wysoką notą i postaram się podtrzymać ten poziom. w wolnej chwili wrzucę kolejny fragment.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 22:24, 14 Maj 2011 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
Ja miałem przeczytać, ale już jakoś mi się nie chce na razie. Wybacz. W każdym razie postaram się nadrobić w jak najkrótszym czasie ;D
|
|
Nie 13:14, 15 Maj 2011 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|