Autor |
Wiadomość |
Drea
Geniusz
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: kobieta
|
|
Zamknięte Koło |
|
Witam. Otóż dawno mnie tu nie było, ale to głównie dlatego, że wolałam nie przychodzić bez żadnego nowego tekstu, a na napisanie czegoś zawsze brakowało czasu, weny, lub motywacji. Jako, że udało mi się coś napisać, zapytałam samej siebie "Czemu nie?", sprawdziłam, czy nie ma jakichś rażących błędów i przybyłam. Oto mój nowy twór. Jeśli będzie kiepskie, to przepraszam, być może wyszłam już z pisarskiego drygu - tak czy inaczej, zapraszam do czytania.
_______________________________
Pierwszy raz zobaczyła go wracając ze szkoły – siedział na ogrodzeniu, na tej ciemno-zielonej siatce, która otaczała budynek. Miał pióra bardziej czarne, niż cokolwiek co kiedykolwiek widziała. Gdy patrzyła na niego, na myśl mimowolnie przychodziła jej pustka, to dziwne uczucie, którego doznawała gdy przed snem zamknęła oczy zbyt mocno – wrażenie spadania, połączone z wciskaniem klatki do piersiowej do środka i okazjonalnymi odruchami wymiotnymi.
Już wtedy czuła przed nim strach, gdzieś w podświadomości, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Instynktownie chciała uciec, ale jedynie stała w miejscu.
Wtedy odważyła się mu spojrzeć w oczy. Nie wiedziała czemu, ale spodziewała się, że zobaczy coś absurdalnego, jak w uwielbianych przez wujka Paula horrorach – że ujrzy świdrujące punkciki, które zdają się zaglądać ci do środka duszy.
Nic takiego, gdyby ktoś ja później o to zapytał, odpowiedziałaby, że horrory to śmiechu warte łgarstwo. Później zamilkłaby, zdając sobie sprawę, że same potwory były łgarstwem, te ich wymyślne postacie i wyglądy mające przyprawiać o dreszcze, ale uczucia dręczonych były jak najbardziej przekonujące i prawdziwe.
Oczy Kruka były zwyczajnie przerażające.
Patrząc na nie czuła, jakby one nie próbowały się dostać do jej duszy – one stamtąd pochodziły, wydostawały się z najgorszych, najciemniejszych części jej istnienia, one z niej powstały, wiedziały o niej wszystko, bo symbolizowały całe zło, które w sobie posiadała. I sprawiały wrażenie, jakby właśnie próbowały z niej wyciągnąć ten kawałek duszy i się od niej wyodrębnić, wyciągając z niej wielkie kawałki, niczym nieumiejętnie złapana ryba, której haczyk rozszarpuje ciało od środka.
To bolało. Nie tylko psychicznie, bardziej nawet fizycznie.
Zgięła się wtedy wpół, czując, jak ktoś wyrywa jej wnętrzności, ból przeszywał ją niczym gwałtownie wbita włócznia. Włócznia, która miała zakrzywione do spodu ostrza, która cofając się rozszarpywała brzegi ran.
Myślała, że zaraz umrze, że to ją zabije. Wiła się na chodniku, nie będąc w stanie nawet krzyczeć. Przez cały czas patrzyła Krukowi prosto w oczy, a on z wyrafinowanym, wyniosłym chłodem, zdawał się łowić cierpienie z jej warg, które zaczynały pękać wskutek zbytniego rozszerzenia ust.
Ptak uniósł skrzydła, nadal trzymając kropelki oczu na niej, machnął nimi raz, uniósł je ponownie i wzbił się w powietrze, trzepocząc obleczonym w pióra ciałem, znikając pomiędzy gałęziami pobliskich drzew.
Annie leżała na chodniku, patrząc na nierówności terenu i czując resztki bólu, uciekające z jej ciała niczym parująca woda. Nie myślała, na chwilę cały wszechświat przestał istnieć, a ją całą wypełniało uczucie odrętwienia.
Nie miała pojęcia co się stało, ale bała się o tym nawet myśleć. Przez te parę chwil zobaczyła kim był, i wiedziała, że zna ją lepiej, niż ona sama mogłaby marzyć, aby się znać. Co więc, w takim razie, gdyby postanowił przylecieć, przywołany jej myślą niczym padlinożerca, czujący słodkawą woń rozkładu?
Nie umiała myśleć, przez chwilę. Potem wszystkie myśli uderzyły w nią niczym fala w brzegi urwiska.
Co to było?
Skąd to się wzięło?
Dlaczego…
Dlaczego…
Dlaczego to coś znalazło się właśnie tu, właśnie teraz, właśnie przy niej, dlaczego wywoływało ból, czym to właściwie było, czemu miało postać kruka, czemu nie sprawiło, że umarła? Przecież mogło, wiedziała o tym! Miało całkowitą władzę nad nią i postanowiło to pokazać jednym, nie wymagającym wysiłku pchnięciem, które miało ją niemal zmiażdżyć, ale przytrzymać przy życiu, aby móc dalej męczyć.
To nie ono było tu zwierzęciem, to ona nim była.
Podniosła się z ziemi, roztrzęsiona, prawie upadła ponownie, przytrzymała się najbliższego drzewa. Słońce oślepiło ją na chwilę, gdy uniosła oczy do góry. Wielka kula paliła skórę ziemi, zsyłając promienie bez ustanku.
Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do swojego roweru, usiadła na siodełku, włożyła torbę do koszyka i ruszyła, skupiając się nad tym, aby utrzymać równowagę. Nadal nie łapała pełnego kontaktu z rzeczywistością, ale w tej chwili otępienie osłabło już na tyle, że mogła jechać.
Szkoła, do której uczęszczała znajdowała się mniej więcej kilometr od miasta, a jej dom kilka kilometrów od szkoły. W sumie niby nie tak daleko, gdyby nie to, że jej dom stał w polu, a od pola do budynku szkoły rósł las – to sprawiało, że oprócz posiadłości Jones’ów nie było tam zupełnie nic, pustkowie absolutne. Żadnej wsi, nic takiego. Po prostu dwupiętrowy budynek, zdający się rosnąć tak, jak samotne drzewo na łące.
Annie codziennie jeździła na swoim rowerze do szkoły i powrotem. Czasami zdarzało się, że próbowano ją śledzić, jednak dzieci szybko się męczyły i poddawały, natomiast dorosłym nigdy nie przyszło do głowy odwiedzać dziewczynę. W końcu, kto przejmowałby się tą wariatką Annie Jones?
Teraz jechała ona piaszczystą, dość szeroką drogą, a za nią wzbijał się kurz, uciekając spod kół. Jasne promienie z nieba ogrzewały skórę nazbyt mocno, po plecach dziewczyny spływały więc krople potu, porywane po chwili przez wiatr. Wysoka trawa rosła u podnóży lasu, okalającego ścieżkę z obu stron. Po pewnym czasie drzewa rzedły, na rzecz wyblakłego złota pól, oraz brązu spalonej trawy. Potem drzewa oddalały się od drogi, rozgałęziały – z lotu ptaka przypominały literę Y, z której lewa kreska zanikała bardzo szybko, zaś prawa biegła dalej, zaokrąglała się, aby łukiem objąć szary punkt na żółtawym materiale – dom dziewczyny.
Przeważnie niebo nie było tu tak jasne, przeważnie zostawało ono pokryte chmurami, szare, tak samo szare jak stare sukienki Annie, prane zbyt dużo razy, czasami dziurawe, cerowane wyblakłą, pomarańczową nitką.
Zachody słońca tu również były wyblakłe, zupełnie inne, niż te pełne kolorów i spokojnej gracji, które przybywały na zakończenie dnia do domów tych wszystkich szczęśliwych dzieci, które chodziły razem z dziewczyną do szkoły.
Czemu one je mogły mieć, a ona nie?
Często padał tu deszcz. Wtedy chłodny wiatr zwiewał je prosto na okna domku, tak, że bębniły z pełną siłą, bombardowały ściany, a gdy rozległ się grzmot piorunów, to miał zwyczaj odbijać się gdzieś w środku jeszcze przez kilka minut.
Posiadłość Jones’ów kiedyś była zadbanym domem, obitym pomalowanym na biało drewnem, z błyszczącymi, czystymi szybami w oknach, pod którymi to wisiały plastikowe, zielone doniczki z wielobarwnymi kwiatami, które mama podlewała codziennie rano. Tata co roku w lato lakierował jeszcze raz werandowe drewno, wtedy mama wyciągała dywan z mieszkania i wytrzepywała go z kurzu. Annie zmuszona była wówczas do gruntownego wysprzątania swojego pokoiku, co robiła nawet z radością – wyrzucała wtedy zniszczone zabawki, układała wszystko w przezroczystych pojemniczkach, myła dokładnie ściany, a kiedy przychodziło do wytrzepania jej dywaniku, wychodziła razem z mama i zachwycała się błyszczącymi się w słońcu drobinkami kurzu.
To było kiedyś.
Teraz wchodzącego witała trzeszcząca, rozlazła weranda, trzymająca się u skraju rozpadu. Drzwi ledwo trzymały się w zawiasach, farba pokrywająca deski poodpadała, pokruszyła się, zszarzała.
W środku dom wcale nie przedstawiał się lepiej. Na podłodze leżał stary, powycierany dywan, pokryty warstewką wdeptanego między włókna kurzu. Na ścianach powstały sporych rozmiarów zacieki, meble też nie trzymały się najlepiej. Na stoliku stał szumiący telewizor, który już niemal przestał łapać sygnał, zaś z kanapy przed nim powyłaziły sprężyny.
W kuchni spoiny uległy już niemal całkowitej destrukcji, gdzieś tam czaił się chyba nawet grzyb. Niektórych naczyń nie dało się już domyć, wyszczerbione kubki stały w szafkach, zbrązowiałe od ogromnych ilości kawy, którą niegdyś piła mama.
O łazience lepiej nawet nie wspominać - mimo tego, że właścicielka starała się ja utrzymywać w czystości, niektórych rzeczy już nie dało się odratować.
Na drugim piętrze był pokoik Annie i sypialnia rodziców.
Do sypialni dziewczyna nie zaglądała zbyt często. W jej pokoiku zasłonki przy oknie zszarzały, łóżko lekko się zapadło, a na komodzie pojawiła się maszyna do szycia. Na biurku po drugiej stronie pomieszczenia leżało kilka podręczników, a lampka po zapaleniu mrugała żółtawym światłem.
Uczennica zsiadła z roweru i oparła go o poręcz na werandzie, zabierając torbę z koszyczka. Weszła po schodkach na podwyższenie i otworzyła stary, zardzewiały zamek. Otwierając drzwi pomyślała, że przydałoby się naoliwić zawiasy, ale chyba nie będzie miała na to wystarczająco czasu.
Wbiegła na górę i położyła się na łóżku, aby przez chwilę pogapić się na powoli, acz nieustannie przeciekający sufit. Z tym też przydałoby się coś zrobić, ale miała zbyt dużo innej pracy. Najpierw musiała odrobić lekcje, potem nauczyć się materiału z dzisiejszych lekcji. Potem musiała zabrać się za pracę – odwróciła głowę ku komodzie, wpatrując się w podniszczoną maszynę do szycia.
Poza szkołą Annie pracowała dla pewnej kobiety, prowadzącej niewielki interes na bazarku na obrzeżach miasta – sprzedawała ona ubrania, głównie sukienki. Dzięki uprzejmości ów właścicielki miała pieniądze na wyżywienie. Miała też dużo szczęścia, że z jakiegoś powodu nie przychodziły do niej rachunki.
Uczennica zmusiła się do wstania i wyjęła podręczniki, z nadzieją, że zdąży dzisiaj wszystko zrobić przed północą.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Drea dnia Wto 23:01, 27 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Wto 22:53, 27 Gru 2011 |
|
|
|
|
Graphoman
Minister wielki koronny
Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
| |
Patrząc na nie czuła, |
Patrzy się raczej W oczy, a nie NA oczy...
| | Patrząc na nie czuła, jakby one nie próbowały się dostać do jej duszy – one stamtąd pochodziły, wydostawały się z najgorszych, najciemniejszych części jej istnienia, one z niej powstały, wiedziały o niej wszystko, bo symbolizowały całe zło, które w sobie posiadała. I sprawiały wrażenie, jakby właśnie próbowały z niej wyciągnąć ten kawałek duszy i się od niej wyodrębnić, wyciągając z niej wielkie kawałki, niczym nieumiejętnie złapana ryba, której haczyk rozszarpuje ciało od środka. |
Co?!
| | które zaczynały pękać wskutek zbytniego rozszerzenia ust. |
Brzydal to zdanie...
| | nadal trzymając kropelki oczu na niej |
Drugie już CO?!
| | trzepocząc obleczonym w pióra ciałem |
CO?! x3
Nie dokończyłem...
Po pierwsze i najważniejsze - NIE WIEM co się tu dzieje. Dlaczego się dzieje. Jak się dzieje.
Wrzucasz czytelnika w sam środek jakiejś dziwnej, niezrozumiałej akcji, którą może udałoby się zrozumieć po lekturze całej książki o głównej bohaterce i o tym... kruku? Czy co to tam było.
Jak dla mnie nie ma tam sensu. Nie ma niczego, czego mógłbym się złapać, żeby zrozumieć o co chodzi. Opisujesz wyrwaną z kontekstu scenę. Niezrozumiałą.
To jak by nagle ktoś zamachał do Ciebie w określony sposób, a Ty byś wybuchnęła śmiechem. Bo Ty wiesz o co chodzi.
A ja, stojąc obok tylko wykrzywię twarz w grymasie niezrozumienia i będę tak stał, dopóki mi nie wytłumaczysz o co chodzi.
Może jestem na ten tekst za głupi. Może to tylko ja tak mam. Ale nie ogarniam tekstu.
I to już chyba drugie takie samo coś od Ciebie... Przynajmniej dokładnie w tym samym miejscu umiejscowiłem akcję...
Tyle od mienia. Nie oceniam, bo nie wiem co.
Graphoman
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Wto 23:43, 27 Gru 2011 |
|
|
patrycjusz
Pisarz
Dołączył: 02 Sty 2011
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: kobieta
|
|
|
|
Witaj po dłuższej nieobecności. Po tekście rzeczywiście widać dłuższą przerwę w pisaniu. Widać czasami dziwaczne formy gramatyczne w zdaniach, ale niech tym zajmą się mądrzejsi ode mnie.
Fabuła natomiast to zupełnie inna bajka. Gdyby nie ten motyw z krukiem było by całkiem znoście. A tak to mam samotnie mieszkającą dziewczynek i jakieś dziwne cholerstwo nie wiadomo skąd.
Aha, tekst przeczytałem cały. Nie będę oceniał bo wiem, że stać cię na coś lepszego,
Pozdrawiam
patrycjusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Śro 17:09, 28 Gru 2011 |
|
|
Drea
Geniusz
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: kobieta
|
|
|
|
Dobra, powinnam chyba wytłumaczyć co chciałam osiągnąć przez taki a nie inny wstęp.
Otóż, próbowałam po prostu wstawić jakąś akcję już na samym początku opowiadania, jednocześnie nie wyjaśniając co się dzieje - sama bohaterka także czuje się zdezorientowana. Chciałam tym jakoś zainteresować czytelnika, żeby ten chciał przeczytać dalej, dowiedzieć się co się właściwie stało, dlaczego i tak dalej...
No cóż, widać nie wyszło.
Dziękuję za wskazanie tych kilku błędów
Zamierzam mimo wszystko kontynuować to opowiadanie - kto wie, może późniejsza część wam się bardziej spodoba, a jeśli nie, to będzie to zwyczajnym opowiadaniem "do szuflady".
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 22:53, 29 Gru 2011 |
|
|
Graphoman
Minister wielki koronny
Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
| | Chciałam tym jakoś zainteresować czytelnika, żeby ten chciał przeczytać dalej, dowiedzieć się co się właściwie stało, dlaczego i tak dalej...
No cóż, widać nie wyszło. |
To wtedy raczej nie wrzucaj czytelnika w środek niezrozumiałej akcji, a pokaż jakąś neutralną scenę, która nie wymaga znajomości imion. Najlepiej w ogóle pominąć imiona i nie dawać żadnej wskazówki o kogo chodzi.
Przedstaw jakąś sytuację, a później nawiąż do niej jakoś w tekście.
To może być finałowa scena. Ważny fragment zmieniający coś w fabule. Cokolwiek, co... wywoła przyjemne uczucie rozwiązania zagadki i połączenia elementów w całość, gdy się do owego fragmentu dojdzie.
Oczywiście nie musi się to odnosić do tekstu bezpośrednio. Ale związek jest konieczny.
| | Zamierzam mimo wszystko kontynuować to opowiadanie - kto wie, może późniejsza część wam się bardziej spodoba, a jeśli nie, to będzie to zwyczajnym opowiadaniem "do szuflady". |
Pisz, pisz, nie ma co się łamać, bo mnie się nie do końca podobało
Ewentualnie zmienisz po prostu ten wstęp i będzie super. Albo nie zmienisz i też będzie super. Kto wie?
Twój zamysł, oceniając jeden wycinek tekstu ciężko ocenić całość. W sumie chyba nawet się nie da, o ile komuś nie idzie tragicznie i nie dałoby się dalej czytać
Do pracy, towarzysze!
Graphoman
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pią 0:13, 30 Gru 2011 |
|
|
Don Self
Geniusz
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
To jest nieprawidłowy zabieg. Nie powinnaś wrzucać czytelnika w zam środek jakiegoś wiru akcji, której nawet Ty sama nie rozumiesz. Nie można do tego stopnia dezorientować osoby czytającej, bo taki człowiek nie będzie chciał tego dłużej czytać. Wyrzuci on książkę, opowiadanie w cholerę i nigdy do niego nie wróci. Przepraszam za słownik.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pią 12:45, 30 Gru 2011 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|