Autor |
Wiadomość |
Lux
Gość
|
Najemnicy. Rozdział 31 Kolejny front |
|
Kolejny rozdział Najemników. Znów muszę na wstępie przeprosić za ewentualne niejasności spowodowane tym, że wstawiam jedynie fragmenty oddalone od siebie o co najmniej kilka rozdziałów. Mam jednak nadzieję, że nie będzie większych problemów z tym związanych. Oczywiście proszę o szczerą ocenę ;D I miłego czytania.
BITWA POD CRECYR, rozegrała się xx xxxx 1823 roku w okolicach miasta Crecyr, należącego do Królestwa Kardii.
Księstwo Tang widząc osłabienie Kardii spowodowane wojną domową postanowiło rozszerzyć swoje wpływy napadając ziemie królestwa. Zwerbował on potężną armię i ruszył na północny-zachód paląc napotkane wioski, a cywilów biorąc do niewoli. Jego pochód został zatrzymany dopiero pod Crecyr przez wojska generała Byrona.
Batalia trwała jedenaście dni i z każdą chwilą zbliżała się do rozstrzygnięcia. Jak pisano w licznych tekstach była to najkrwawsza bitwa w historii Buntu Magnatów.
Z ,,Kroniki Królestwa Kardii” pióra Honoriusza Maxusa
Rozdział 31
Kolejny front
Porwane płótno sztandaru zwisało bezwładnie z drewnianej belki naznaczonej licznymi cięciami mieczy i toporów. Zniszczone mocowania aż świeciły purpurą całe schlapane krwią. Na szczycie sztandaru nabito głowę jakiegoś wojownika. Usta były szeroko otwarte, jakby w ostatnim tchnieniu, ale oczy wydawały się spokojne. Strzaskany hełm wciąż jakimś cudem trzymał się na groteskowej ozdobie sztandaru z widocznym złotym, orlim piórem – symbolem honoru i męstwa.
Książę Lao Tang pokręcił głową i splunął na grząski grunt wychylając się z kulbaki. Powoli podniósł wzrok i z niechęcią spojrzał w dal. Dostrzegł wały ziemne, palisady i kobyliny jeżące się groźnie tuż przed obozowiskiem z czarno-niebieskimi namiotami. Niewielkie wieże strażnicze piętrzyły się groźni górując nad umocnieniami, niczym niczym miecze uniesione wysoko nad głowami. Niegdyś wykonane z białego drewna umocnienia pewnie wyróżniały się na tle brunatnej łąki, ale teraz nie było już niemal widać różnicy. Zarówno barykady, jak i same rozległe pola splamiła krew.
Lao Tang skrzywił się czując jej odór nawet tutaj, daleko na tyłach jego wielkiej armii. Miał dość tego sterczenia bez ruchu, marzyło mu się, by wjechać w tłum wrogów z grupą najdzielniejszych żołnierzy i własnymi rękami pobić ich raz na zawsze. Dodatkowo napawało go rozgoryczeniem to, iż wiedział, że nie może tego uczynić. Cała bitwa zależała od niego i nie mógł zwyczajnie opuścić stanowiska dowodzenia. W prawdzie mimo tego, że wciąż wydawał rozkazy, nie zdołał przemóc przeciwników, którymi dowodził równie mężny przywódca. Lao Tang pierwszy raz w życiu napotkał godnego siebie przeciwnika. Przyzwyczaił się, że to on był najlepszym szermierzem i strategiem w całym Księstwie Tang. Teraz jednak dostrzegł, że poza granicami swego kraju stawał się już tylko zwykłym intruzem. Chciał nawet zawrócić swoje wojska, ale coś – a raczej ktoś – odmienił jego decyzję.
Książę mierzył posępnym spojrzeniem fortyfikacje i broniących ich żołnierzy. Wszyscy byli uzbrojeni w krótkie włócznie i duże, żelazne tarczy, z których potrafili ustawić tak szczelny mur, że nawet najlepsi wojownicy Tanga nie zdołali go skruszyć. Stojące w drugiej linii oddziały oszczepników skutecznie zaś zniechęcały napastników do dalszego działania. Mimo to, Lao Tang wciąż posyłał kolejne oddziały piechoty i jazdy, by dręczyć obrońców. Raz zaryzykował nawet z łucznikami, ale od razu pożałował tej decyzji, bo zza barykady wyłoniła się lekkozbrojna kawaleria i dosłownie zmiotła jego strzelców. Książę męczył się już wiele dni, ale w żaden sposób nie mógł sforsować ani fizycznej obrony wojsk Byrona, ani choćby minimalnie podkopać ich niezachwianego morale. Mimo wielu zabiegów w oddali wciąż łopotały czarno-niebieskie sztandary z widniejącym nań pojedynczym skrzydłem orła.
-Książę!- zawołał jeden z generałów podchodząc do swego władcy i kłaniając się w pas.- Nasze wojska są gotowe do bitwy.
Lao Tang pokiwał głową.
-Wiem, generale- rzekł przypatrując się pozycjom, które zajął jego przeciwnik.- Kontynuujmy atak. Wyślij lekką piechotę na skrzydłach, a barbarzyńców i niewolników w centrum. Niech kroczą za nimi nasze doborowe oddziały i wytną w pień wszystkich, którzy będą zdradzać choćby zamiar o rozpoczęciu odwrotu.
Generał zasalutował i odszedł wykrzykując komendy. Lao Tang przypomniał sobie natarcie, jakie przeprowadził poprzedniego dnia. Było to największe fiasko tej bitwy pod Crecyr. Wtedy to wysłani do ataku niewolnicy, barbarzyńcy i więźniowie zostali wysłani do szturmu na całej linii umocnień. Jednak jakimś cudem zdołali się ze sobą dogadać i jak jeden mąż zawrócili do obozu miażdżąc przy tym kordon doborowej piechoty. Choć nie doszło nawet to starcia z wojskami Byrona, Lao Tang stracił ponad setkę doskonałych żołnierzy. Do tego musiał wyciąć w pień jeszcze więcej buntowników, by dać im do zrozumienia, że to on wydaje rozkazy i oczekuje ich wykonania. Przez tak wielką porażkę morale wojsk Królestwa Kardii jeszcze bardziej urosły i Lao Tang spodziewał się wkrótce jakiegoś kontrataku z ich strony. Mógł mieć jedynie nadzieję, że przedtem przybędzie wsparcie, które pozwoli mu raz na zawsze zakończyć tą zanadto przedłużającą się batalię.
W końcu jednak Lao Tang musiał odsunąć od siebie czarne myśli, bo jego wojska ponownie ruszyły do ataku. W prawdzie nie spodziewał się niczego wielkiego, ale musiał być czujny, by przy ewentualnym sukcesie – nawet najmniejszym – wykonać niezbędne kroki, by zamienić go w pełne zwycięstwo.
Czerwone chorągwie powiewały na tle szarego, zachmurzonego nieba dodając nacierającym wiary we własne siły i w upragnione zwycięstwo. Włócznie i osadzone na sztorc kosy jeżyły się ponad głowami nacierającego tłumu i błyszczały mimo, że słońce nie raczyło wyjrzeć zza chmur, by rzucić chociaż jeden promień swego blasku na rozpaloną nienawiścią ziemię. Nikt teraz się temu nie dziwił, bo przecież wciąż żyło wielu świadków dantejskich scen, jakie dokonywały się na barykadach. Oni wszyscy byli pierwszą linią, mięsem armatnim, które zawsze spisane było na straty. Oni na wojnie nie oglądali bohaterskich szarż kawalerii, czy heroicznej obrony, ani nawet braterskiego wsparcia. Oni ginęli nim zdawali sobie sprawę, że bez braterstwa nie są w stanie przetrwać. A potem po ich trupach galopowali kawalerzyści, by z okrzykami wysławiającymi swego przywódcę zakończyć starcie. I tak rodziły się legendy o wspaniałości wojny. Tak powstawały mity, których jak dotąd nikt nie zdołał obalić, bo wszyscy, którzy mogli to zrobić ginęli już na samym początku. Jednak kiedy liczono poległych ci bohaterowie opowiadający wspaniałe historie o równie wspaniałych bitwach już nie oglądali się już za siebie, nie wspominali tych, których zabrała wojna. W rzeczywistości bali się wspominać, bo wiedzieli, że to oni mogą być następni.
Czerwone chorągwie załopotały jeszcze silniej, gdy zagrały bębny dające sygnał do rozpoczęcia szarży. Tłum mozolnie począł rozpoczynać bieg, który w każdej chwili mogła przerwać zabłąkana strzała, czy oszczep. Ale oni biegli, bo nie wieli odwrotu. Wielu spoglądało za siebie, ale tam już czekał kordon opancerzonych żołnierzy z maskami na twarzach i katanami w dłoniach. Nie było odwrotu.
Piechurzy zwolnili gwałtownie, gdy pierwsze strzały wzbiły się w niebo. Zaraz jednak znów przyspieszyli starając się uniknąć śmiercionośnego deszczu. Nie mieli jednak takiej możliwości. Czarne drzewce zagłębiały się w ciała zwalając z nóg biegnących. Z pokrwawionych szram wystawały często jedynie siwe pióra, albo żelazne groty rozbryzgując wokół purpurową posokę. Szarża załamała się w zetknięciu z nawałnicą, ale zaraz następne szeregi mijały poległych i gnały dalej w stronę barykady. Kiedy opadła kolejna salwa kilku wojowników zdołało już dotrzeć do fortyfikacji. I ponownie zaczęła się rzeź.
Krzyki mordowanych i szczęk stali zagłuszył nawet głuchy łoskot bębnów i gongów. Dobosze w duchu cieszyli się, że oni musieli tylko łomotać w skórzane membrany, a nie brać udział w rzezi. Widząc to, co działo się u stóp obozu wojsk kardyjskich każdy – nawet najbardziej zatwardziały wojownik – z trudem przełykał ślinę starając się powstrzymać ogarniające go mdłości. Nawet sam, Lao Tang zakrył dłonią usta z trudem nad sobą panując. Często w powietrze wzbijały się krwawe fontanny, gdy ustawione na strażnicach balisty dosłownie orały w szeregach napastników obszerne bruzdy. Posoka zabarwiła już wszystko. Książę przez chwilę powstrzymywał się, by nie sprawdzić, czy przypadkiem i szare niebo nie stało się nagle czerwone.
W końcu jednak rzeź została przerwana. Walczący w centrum niewolnicy niemal kompletnie rozbici poczęli uciekać w stronę zagradzającego im drogę kordonu. Jednak kiedy pierwsi uciekinierzy zostali ścięci reszta – wciąż zasypywana gradem strzał – zawróciła ponownie w stronę barykady. Jednak teraz już prawie nikt nie zdołał dotrzeć do celu.
-Wycofać kordon- rozkazał Lao Tang zdobywając się na surowy ton.- Niech ci, którzy przeżyli spróbują się wycofać.
Stojący najbliżej generał kiwnął głową i skierował się w stronę jednego z gońców. Ponownie szturm został odparty, lecz tym razem pojawiły się minimalne korzyści. Ciała poległy tak gęsto zaległy fortyfikacje otaczające nieprzyjacielski obóz, że dało się doń wejść praktycznie bez konieczności trudnej wspinaczki po stromym wale. Książę pokiwał głową. ,,Nadszedł czas, by spróbować czegoś skuteczniejszego”- pomyślał przywołując gestem jednego ze swych dowódców.
-Przygotować lansjerów- nakazał.- Kolej na nich.
Generał Konrad Byron jako ostatni opuścił barykadę, gdy jego wojownicy wreszcie doczekali się zmiany wachty. Bez słów maszerowali do swych namiotów z obwisłymi ramionami i pokrwawionymi dłońmi, w których wciąż kurczowo ściskali strzaskane tarcze i miecze. Ciężkie powietrze, przesiąknięte odorem krwi i śmierci, ledwie nadawało się do oddychania. Konrad w milczeniu podziwiał swych wojowników szepcząc w duchu pochwały i słowa otuchy. Kiedy wreszcie opuścił umocnienia zatrzymał się i przyjrzał niekształtnemu kawałkowi metalu, który niedawno był jego tarczą. Złote skrzydło orła w niczym już nie przypominało skrzydła.
-Wspaniała walka Teremiusie- Konrad pochwalił mijającego go żołnierza.- Wspaniale się spisałeś, Camilu. Dobra robota, Yer...
I wciąż powtarzał te same pochwały klepiąc swych ludzi po plecach. Jednak wielu z nich nie zwracało nawet na to uwagi. Przecież skrajne zmęczenie mieszało się z odrazą do świata i obecnych wydarzeń, ale także rozpaczą po śmierci przyjaciół, których szczątki walały się na polu bitwy pod zmasakrowanymi ciałami napastników. Ale na to Byron nic nie mógł poradzić. Wciąż klepiąc swych ludzi po ramionach spojrzał na drugą wachtę, która właśnie ustawiła się na barykadzie.
Konrad westchnął i przetarł zakrwawioną dłonią oczy, kiedy minął go ostatni z żołnierzy. Cieszył się, że jego ludzie mogą wreszcie odpocząć, ale marzył w duchu, by to się wreszcie skończyło i on sam mógł choćby na chwilę odejść od pola bitwy. Teraz jednak wciąż nie była to ta chwila. Generał podszedł do drewnianego podestu na broń. Odrzucił szczątki swej starej tarczy i wziął kolejną. Uzbroił się również w krótką włócznie i ruszył w stronę fortyfikacji. Miał nadzieję, że chociaż na chwile będzie mógł spocząć...
-Generale!
Jednak od razu porzucił i tę myśl.
-Generale!- krzyczał jeden z łuczników wychylając się ponad blankami wieży strażniczej.- Oni wciąż nie zaprzestali. Nadciąga kawaleria.
Byron pobladł słysząc złe wieści. Pierwsza i zarazem ostatnia szarża kawalerii została odparta przez niezmordowanych obrońców już pierwszego dnia. Wtedy jednak fortyfikacje polowe były znacznie mniej okazałe, ale jednocześnie morale znacznie wyższe i sił dużo więcej.
-Spiśnicy!- ryknął generał.- Dajcie tu spiśników.
Zaraz w obozie zakotłowało się i wojownicy z długimi spisami poczęli formować szyki, by udać się w stronę barykady.
-Gdzie uderzą?- zapytał Byron jednego z obserwatorów lustrującego przez lunetę posunięcia nieprzyjacielskiej jazdy.
-Idą na centrum- odparł obserwator nie odrywając lunety od oka.- Całą masą.
-Szybciej!- ryknął Konrad dając znak swym zbrojnym, by wpuścili do pierwszej linii spiśników.- Przygotować strzały i oszczepy. Musimy spowolnić natarcie tuż przed punktem kulminacyjnym... i módlmy się, by barykada wytrzymała.
W mgnieniu oka długie włócznie zalśniły na szczycie wału obronnego. Nad polem bitwy zapadła głucha cisza i tylko złowieszczy tętent kopyt unosił się wysoko w powietrzu. Stłumione okrzyki nadciągających żołnierzy wciąż nie były wyraźnie słyszalne, ale zaraz i to się zmieniło. Konie gnały z ogromną prędkością przemierzając równinę.
-Wszystko gotowe!- zawołał któryś z dowódców, gdy spiśnicy, łucznicy i oszczepnicy zajęli odpowiedni pozycje.
Byron również stał na barykadzie spoglądając przez las włóczni na zbliżających się wrogów.
-Generale- rozległ się czyiś ściszony głos tuż obok ucha Konrada.
-Tak, kapitanie?- odparł Byron dostrzegając kontem oka jednego ze swoich dowódców.
-Czy nie warto by wysłać przodem jazdy?- zagadnął niepewnie kapitan.- Na pewno spowolnią szturm.
-Nie, kapitanie- zaprzeczył Konrad.- Nie posiadam dość silnego odwodu. Bez jazdy staniemy się łatwym łupem dla łuczników.
-Generale, może wkrótce przybędzie wsparcie ze stolicy- nalegał kapitan.
Byron spojrzał mu prosto w oczy.
-Na prawdę w to wierzysz?- zapytał starając się mówić tak, by nikt go nie usłyszał.- Pomyśl. Przecież król oddał kraj Przymierzu Lordów, na pewno im się nie sprzeciwi, a wspierając nas w jakiś sposób by to uczynił. Przymierze na pewno zawarło pakty z Lao Tangiem. Podzielili się naszymi ziemiami, a nasz władca – prawowity król – nic z tym nie zrobi. Jesteśmy sami, kapitanie.
Kapitan z trudem opanował zaskoczenie. Byron przyglądał się grze uczuć na jego twarzy. Dowódca po chwili pokiwał głową.
-Więc dlaczego walczymy?- zapytał.- Przecież możemy negocjować korzystne warunki.
-Jeżeli się na to zdobędziemy- syknął Konrad- od razu podpiszemy wyrok śmierci nie tylko na nas, ale także i na nasze rodziny. Zrozum, kapitanie, że walczymy, bo nie mamy innego wyboru.
Byron odprawił swego podwładnego ruchem ręki i znów skupił się na nadciągającej konnicy. Przez myśl przemknęło mu, że może faktycznie powinien spróbować negocjować, ale zaraz wygnał te myśli z głowy. Teraz nie było już odwrotu.
Ziemia zaczęła delikatnie drżeć, co spowodowało liczne szepty poruszenia pośród obrońców.
-Milczeć!- zawołał Byron mocniej ściskając drzewiec włóczni.- Skupcie się.
Rozmowy momentalnie ucichły. Ludzie darzyli ogromnym szacunkiem i zaufaniem swego wodza. Nie dość, że zawsze walczył razem z nimi w pierwszym szeregu, to jeszcze nie raz, dzięki finezyjnym zagraniom taktycznym, zdołał przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. W dodatku Byron słynął z tego, że potrafił głosić wspaniałe przemowy. To głównie dzięki temu udało mu się zachęcić wojowników do wymarszu z Crecyr, by stawić czoła wrogowi z dala od domów, rodzin i dzieci. To na pewno wpłynęło na morale. Wojownicy widząc płonące domy i słysząc krzyki ginących kobiet zaczynali bać się porażki zaś mury, które dawały im schronienie zaczynały zmieniać się w końcu w pułapkę bez wyjścia. Byron doskonale to wiedział i właśnie dlatego wypowiedział wrogowi bitwę właśnie tutaj.
Konrad zamknął oczy, gdy tętent kopyt, rżenie koni i okrzyki szarżujących zaczęły zagłuszać nawet jego własne myśli. Powoli wciągnął powietrze i wypuścił je z sykiem.
-Włócznie!- ryknął otwierając oczy.
Wojownicy nachylili ostre spisy. Generał dostrzegł, że jeden z nich zaczyna się cofać. Podszedł do niego i zatrzymał go tarczą. Kiedy wojownik dostrzegł, kto stoi tuż za nim, od razu wrócił na pozycję.
-Trzymać szyk!- krzyczeli kapitanowie poszczególnych chorągwi wznosząc tarcze.-Trzymać...
-...szyk!- powtórzył jak echo Byron. Jeźdźcy byli już tuż tuż.- Łucznicy, ognia!
Rozległ się trzask, chrzęst i zgrzyt zmieszany z okrzykami ginących i rżeniem koni. Generał poczuł, jak ogromna siła rzuca go na plecy. Nie opierał się nawet, bo wiedział, że nie zdoła. Widział, jak nogi odrywają mu się od ziemi i zaraz potem wyrżnął prosto w błoto. Od razu poderwał się na nogi i ruszył biegiem na wał, z którego właśnie został zepchnięty.
-Oszczepy!- krzyknął wspinając się na wał.
Świsnęły strzały, gdy kapitanowie przekazali rozkazy. Grad pocisków spadł na ostatnie szeregi kawalerii, która swą ogromną masą przebijała się na wał zrywając palisadę i niszcząc kobylnice. Długie lance dosięgały obrońców nawet przez las włóczni, które wciąż nie zostały strzaskane. Konni mozolnie przebijali się przez potężne barykady jednak w końcu dostali się na wał rozrzucając obrońców na boki. Byron zauważył, że w tumulcie nagle znalazł się przed pierwszym szeregiem. Odruchowo pchnął włócznią przebijając bok jakiegoś wierzchowca. Popłynęła czerwona posoka nim wierzchowiec wraz z jeźdźcem runął na generała. W ostatniej chwili ktoś odciągnął go w tył. Ogromne cielsko łupnęło o twardą ziemię, ale nie było nawet czasu by nań spojrzeć, bo zaraz kolejni napastnicy wstępowali na fortyfikacje przełamując szyk.
-Umocnienia wzięte!- rozległy się paniczne krzyki, gdy konni przedostali się przez wał i ruszyli do obozu. Chociaż większość z nich nie miała już broni, a wielu siedziało w siodłach nadziani strzałami nikt nie zwracał na to uwagi. Zaraz rozeszła się wieść, że wał upadł.
Byron przecisnął się przez swych wojowników, którzy poczęli odstępować od barykady i wyszarpując miecz z pochwy natarł ze skrzydła na pędzących do obozu kawalerzystów. Widząc heroiczny czyn wodza pozostali zbrojni również runęli w wir walki. Jednak byli za bardzo zdezorganizowani, by przeciwstawić się kolejnym szeregom napastników, którzy tym razem bez szwanku przedostali się przez wał. Walka trwała jeszcze tylko kilka chwil, gdy Byron dostrzegł, iż w tak małej sile nie zdołają się utrzymać.
-Kolejna szarża!- ryknął jeden z obserwatorów.
-Posłać po jazdę!- od razu wrzasnął Byron blokując tarczą lance, która właśnie miała przebić mu pierś.- Dajcie tu kawalerię!
Ale było już za późno. Wszyscy lansjerzy z barwami Księstwa Tang, którzy przeżyli przesadzali właśnie barykadę by wbić się między niebiesko-czarne namioty. Byron nie miał jednak zamiaru dać im wtargnąć w głąb obozowiska bez walki. Krzycząc wniebogłosy rzucił się w pogoń za konnymi. Jednak zrobił zaledwie kilka kroków, gdy rozległ się cichy syk i generał odbił się do czegoś, co właśnie pojawiło mu się na drodze. Runął prosto pod kopyta rozpędzonych rumaków. Miecz z brzękiem wypadł mu z ręki, a tarcza pękła w zderzeniu z jakimś kamieniem. Konie nie widziały schlapanego krwią wojownika, który leżał tuż przed nimi. Nagle przerażający łomot rozległ się w całej okolicy. Byronowi wydawało się, że ogłuchł, bo w uszach słyszał tylko przenikliwy pisk. Pył, jaki wzbił się nad polem walki całkowicie ograniczał widoczność. Jednak Konrad jednego był pewny – wciąż żył.
Ktoś szarpnął go za ręce i postawił do pionu. Generał dostrzegł twarz mężczyzny w średnim wieku jednak na pewno nie należała ona do styranego wojną żołnierza. Byron zaskoczony dojrzał obszerne, srebrzyste szaty powiewające na wietrze i już wiedział, kto przybył mu z odsieczą.
Lao Tang prostował się w siodle starając się jakimś sposobem dojrzeć to, co działo się teraz w obozie wojsk jego przeciwnika. Kilka chwil temu książę wysłał do ataku ciężką kawalerię, by wreszcie zakończyć tą i tak trwającą już nazbyt długo batalię. Jednak chwilę później rozległ się huk tak potężny, że na chwilę zagłuszył nawet łomot bębnów i praktycznie cały odcinek barykady, którą przerwali lansjerzy został skryty w oparach szarego pyłu. Wszyscy wytężali wzrok i słuch, ale niczego nie mogli ani dostrzec, ani dosłyszeć.
-Co tam się dzieje?- jęknął Lao Tang pochylając się w kulbace.
Miał już dość bezczynności. Teraz chęć włączenia się do walki tak w nim wzrosła, że z trudem się powstrzymywał. Wiedział, że w tym momencie nie może zmarnować szansy. Zaczął się jednak obawiać, że wróg ponownie go przechytrzy.
-Generale!- krzyknął do najbliższego ze swoich dowódców, który słysząc wezwanie skłonił się nisko.- Czy ktoś zdołał cokolwiek dostrzec?
-Nie, mój panie- odparł oficer kręcąc głową.- Wciąż kryje ich pył.
Lao Tang zmarszczył brwi. Nagle, przez mgnienie oka, wydawało mu się, że widzi błysk stali w okolicach barykady. Westchnął tylko i zadrżał zdjęty nagle złym przeczuciem.
-Zawróćcie ich...- szepnął, ale nikt go nie słuchał.- Zawróćcie jazdę!- wrzasnął tak głośno, że kilku stojących najbliżej dowódców aż podskoczyła ze strachu.
-Teraz?- zdziwił się generał.- Nie dostrzegą naszych znaków...
Książę zeskoczył z wierzchowca i wyrżnął oficera prosto z twarz.
-Zawróćcie ich natychmiast!- wrzeszczał, ale nikt nawet nie drgnął.
Lao Tang spojrzał na pędzących jeźdźców i zdał sobie sprawę, że na prawdę jest już za późno. Kawalerzyści właśnie wjechali w chmurę pyłu rozpraszając ją i ukazując zniszczone fortyfikacje najeżone purpurowymi grotami spis. Jeźdźcy runęli w ten śmiercionośny gąszcz nadziewając się na żelazne groty. Okropne wrzaski wzbiły się nad pole walki. Mimo zapory na jaką natknęli się jeźdźcy wielu z nich zdołało jednak przebić się do obozu. Tam jednak już czekali nań ustawieni w zasadzce pozostali żołnierze generała Byrona. Przez gęsty pył wciąż spowijający obóz przebijały słabe błyski, jakby ktoś rozniecał ogień.
Lao Tang mógł już tylko patrzeć, jak jego cenni ciężkozbrojni zwalają się z opancerzonych wierzchowców i znikają pod nogami walczących. Książę bez słowa odwrócił się i sztywnym krokiem pomaszerował w stronę namiotu.
Generał Konrad Byron był od stóp do głów umazany krwią. Walczył w pierwszym szeregu niczym zwykły szeregowiec, o życie którego nie dbał zupełnie nikt. W prawdzie kapitanowie siłą odciągnęli go do wału, ale kiedy tylko ciężka kawaleria runęła na umocnienia linia obrony przesunęła się dobre kilkadziesiąt metrów dalej. Wszystko mogłoby potoczyć się niezbyt przyjemnie gdyby ni magowie, którzy przybyli w najbardziej niespodziewanym, ale i najbardziej pożądanym momencie rozbijając w proch lansjerów. Zaraz potem ich umiejętności przydały się do zwalczenia zakutych w żelazne pancerze ciężkozbrojnych. Walka nie trwała długo, choć była krwawa i zacięta. Ciała poległych w mgnieniu oka zaległy całą przestrzeń dzielącą pierwsze namioty obozowiska od ziemnego wału, który został w tym jednym miejscu niemal całkowicie zadeptany.
Byron od razu wysłał tam robotników, by zabrali się za naprawę umocnień. Tych, którzy ucierpieli podczas starć od razu zabrano do sektora medycznego. Okazało się, że dosłownie każdy wojownik biorący udział w starciach w tym sektorze odniósł jakieś obrażenia. Wkrótce więc wszyscy musieli opuścić stanowiska. Generał cieszył się, że wciąż ma jakiekolwiek rezerwy, bo bez nich musiałby rozciągnąć pozostałe wojska uszczuplając liczebnie poszczególne segmenty umocnień.
Już kilka chwil po bitwie zabrano się za oczyszczanie obozu z ciał. Zabite konie od razu spalono na wielkim stosie, a ludzi ułożono w wielkim dole na tyłach obozu. Wszystko zostało przygotowane do odprawienia krótkiej ceremonii pogrzebowej. Nikt nie protestował przeciw temu, że Kardyjczycy są grzebani razem z wojownikami Tang. Każdy wiedział, że po śmierci każdy zasługuje na chociażby godny pochówek.
Generał Byron opadł ciężko na ziemię. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest skrajnie wyczerpany i nogi w końcu same odmówiły posłuszeństwa. Ale nikt nie podbiegł do niego, by go podnieść, czy choćby wesprzeć na duchu miłym słowem i uśmiechem. Ludzie nie przejmowali się dowódcą, bo to przecież dowódca miał się przejmować ludźmi. Ale kiedy ów przywódca nie miał już sił kto miał go zastąpić. Byron długo zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie ma nikogo takiego. On był pierwszą i jednocześnie ostatnią belką, z której zbudowana jest ta arka mająca za zadanie chronić ludzi przed potopem. A bez początku i końca nie było niczego.
-Generale- rozległ się znajomy głos.- Generale, niech pan wstanie.
Konrad spojrzał w oczy temu samemu człowiekowi, który ocalił mu życie podczas szturmu lansjerów i uśmiechnął się mimowolnie. Podniósł się czując, jak z dłoni czarodzieja, które właśnie pomagały mu wstać, płynie jakaś dziwna, kojąca moc. Wydawała się być czystą wodą na pustyni.
-Uratowałeś mi życie, magu- rzekł Byron porzucając kolejną, strzaskaną tarczę i chowając miecz do pochwy.- Gdyby nie twoja pomoc, jazda by nas zmiażdżyła. A teraz możemy bronić się dalej, a z waszą pomocą może uda nam się nawet wyprowadzić kontratak.
Czarodziej pokiwał głową.
-To dobry plan, generale- odparł wygładzając pokrwawioną szatę- ale nie po to tu przybyłem. Czy jest tu miejsce, gdzie moglibyśmy pomówić na osobności?
-Oczywiście...- odparł zaintrygowany Byron i ruszył w stronę swojego namiotu.
Zaczął się zastanawiać, o co może chodzić nieznajomemu magi, ale zaraz wyrzucił te myśli z głowy zdając sobie sprawę, że i tak niczego nie zmieni. Jedyną szansą było po prostu wysłuchać wieści.
Kiedy dotarli do namiotu głównodowodzącego Byron od razu opadł na miękki fotel i wzdychając nalał nieco wina do dwóch stojących na stole pucharów. Podał jeden czarodziejowi, ale ten pokręcił głową.
-Nie, dziękuję- odparł.- Prosiłbym zwyczajną wodę.
Konrad wzruszył ramionami i napełniwszy trzeci puchar wodą podał go magowi. Czarodziej wychylił duszkiem jego zawartość i odetchnął.
-Nazywam się Lux- przedstawił się bez niepotrzebnych wstępów.- Może pan o mnie słyszał, może nie, ale od razu stwierdzam, że służę księciu Rivesowi i to właśnie z jego rozkazu tu przybyłem.
Byron zmarszczył brwi starając się przetrawić nowe wieści.
-A skąd tak właściwie książę wie o moich kłopotach?- zapytał, co Lux skwitował krótkim uśmiechem.
-Wypada, by przyszły władca znał problemy swoich poddanych- wyjaśnił mag, ale Konrad tylko parsknął.
-Książę przechwycił mojego gońca, prawda?
-Nie do końca- mag pokręcił głową.- Zwyczajnie go zatrzymał i pod groźbą śmierci wyciągnął z niego wieści. Goniec został wypuszczony za posłuszeństwo i pozwolono mu dokończyć zadanie. Jednak książę nie chciał zwlekać aż wieści dotrą do króla więc posłał po mnie, bym jak najszybciej stawił się w okolicach Crecyr. Wykonałem rozkaz jak najszybciej mogłem. I chyba faktycznie przybyłem w samą porę...
-Tak, za to już dziękowałem- syknął Byron. Nie spodobała mu się historia z zatrzymaniem gońca, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie to wydarzenie zaważyło na jego życiu.- Domyślam się jednak, że książę nie zrobił tego za darmo i chce czegoś w zamian. Albo po prostu korzystne jest dla niego zatrzymanie wojsk Lao Tanga. Czy to prawda?
Lux energicznie pokiwał głową.
-Prawda, ale nie do końca- rzekł.- Książę daje wam możliwość wyboru: albo staniecie po jego stronie, albo będziecie musieli bronić się sami. Bo zapewne już wiecie, lub się domyślacie, że król nie wyśle wam odsieczy.
Byron pokiwał głową.
-Doskonale to wiemy- fuknął.- Stanęliśmy w obronie naszych rodzin i nas samych, a nie Królestwa Kardii. Ono już nie istnieje.
-Możesz mieć rację, generale. Oczywiście niepełną. Książę jest prawowitym następcą tronu i to on w rzeczywistości jest królem, chociaż formalnie wciąż rządzi Theodorus I. Wiadomo jednak, kto chce bronić naszego kraju, a kto wciąż oddaje go w ręce wroga. Jednak książę sam się nie obroni, potrzebuje do tego poparcia i pomocy swoich ludzi, swoich rodaków. Pan, generale Byron, jest jednym z nich.
Konrad uśmiechnął się zimno i pokiwał głową.
-Wspaniałe słowa, magu, ale dlaczego miałyby mnie przekonać? Przecież książę nawet niczego nie obiecuje.
-Racja- zawołał zadowolony Lux.- I właśnie to jest dowodem, że mówi prawdę.
Lao Tang wpadł wściekły do namiotu wycierając pokrwawione ręce białą chustą. Nieskazitelny materiał zabarwił się czerwienią i już nie przypominał kolorem tego, czym jeszcze nie tak dawno był. Książę nie wytrzymał i nie zdołał powstrzymać wściekłości. Wyżył się więc na wartownika. Był pewny, że jednego pobił tak dotkliwie, że nie zdoła długo stanąć o własnych nogach. Nie żałował jednak tego czynu – w końcu to właśnie żołnierze podobni do tych, których ukarał zawiedli podczas szturmu.
-Przeklęci magowie!- ryknął Lao Tang przewracając drewniany stół.
Ten jednak nie runął na ziemię, ale zatrzymał się w powietrzu i znów zajął dawną pozycję. Książę cofnął się zaskoczony i sięgnął po miecz. Poczuł jednak, jak jego ciało nieruchomieje i przestaje reagować na bodźce.
-Spokojnie, książę- rozbrzmiał cicho czyiś głos z kąta namiotu.- Nie jestem tu po to, by cię skrzywdzić, czy ukarać. Nie jestem też tym, który zniweczył twój plan ataku, więc nie musisz mnie nienawidzić.
-Kim więc jesteś- Lao Tang wycedził przez zaciśnięte zęby.
Odpowiedział mu zimny śmiech.
-Ludzie mówią na mnie Arcyrus i to właśnie pod tym imieniem jestem sławny.
Lao Tang drgnął czując, że znów odzyskuje kontrolę nad ciałem. Zaczął się zastanawiać, czy przybysz faktycznie mówi prawdę. Może to jednak był ten sam mag, który zatrzymał jego jazdę podczas ostatniego szturmu? Książę odwrócił się powoli i dostrzegł wysokiego mężczyznę w czarnych szatach i z gładko ogoloną głową. ,,Tak go przedstawiali”- pomyślał przyglądając się przybyszowi.
-Czego chcesz?- zapytał starając się nadać głosowi ostry ton.
-To na razie nieważne- odparł Arcyrus uśmiechając się chytrze.- Muszę cię najpierw oświecić i zdradzić ci, kto tak właściwie zniszczył twoje plany. To mag imieniem Lux, odtąd pewnie twój największy wróg... ale od jakiegoś czasu i mój. Zdołał przekabacić na swoją stronę wielu magów, a przede wszystkim kilku arcymagów i Piąty Krąg. To jedna z moich największych porażek, ale nic na nią nie mogłem poradzić. Teraz jednak nadarza się okazja, by odpłacić Luxowi za wszystko, czego się względem mnie dopuścił. Król Theodorus I i lord Augustus Mornehra ogłosili go zdrajcą narodu i dali wysoką nagrodę za jego głowę, z resztą tak samo, jak i za głowę księcia Rivesa, czy lorda Karda. Mi jednak nie chodzi o nagrodę, ale o samą głowę. Za to dla ciebie, książę, oznaczałoby to polepszenie stosunków z przyszłymi władzami Kardii. Musisz jedynie rozpocząć szturm na większą skalę dzięki czemu ja będę mógł przeciwstawić się Luxowi i jego kompanom, których tu przyprowadził.
Lao Tang zaczął powoli przemierzać komnatę długim, miarowym krokiem. Zdał sobie sprawę, że mógł zyskać wiele przystępując do tego układu, ale obawiał się, że jeśli zawiąże pierwsze porozumienie pojawią się następne, następne... i będzie musiał wciąż wypełniać nowe zadania.
-A czy nie mogę sam zabić tego maga?- zapytał przyglądając się ciemnym oczom Arvyrusa. Czarny Mag roześmiał się głośno.
-Nie, panie. On jest poza twoim zasięgiem. W przeciągu tego krótkiego czasu zdobył na prawdę imponującą wiedzę magiczną, a to zapewne dzięki Księdze Białej Sfery, którą wykradł mi niegdyś spod nosa. Stał się silny, na prawdę silny. Ale to nie zmienia faktu, że i tak kiedyś go zabiję. Kwestia tylko, czy z twoją pomocą, czy bez niej.
Lao Tang zmarszczył brwi.
-Skoro więc możesz poradzić sobie beze mnie, to dlaczego prosisz mnie o pomoc?
-Bo chcę byś i ty na tym zyskał- wyjaśnił czarodziej.- Jeżeli zdobędziesz wdzięczność Mornehry i Theodorusa staniesz się potężniejsi przez co oni będą słabsi.
Książę nagle pojął o co tak właściwie chodzi temu magowi. Zauważył, że Arcyrus chce podkopać siłę wszystkich najważniejszych osób w królestwie. Ale dlaczego chciał to zrobić, Lao Tang bał się nawet spytać. Na razie jednak musiał w końcu przemóc Byrona i jego wojsko. A teraz w końcu zrodziła się taka okazja.
-Dobrze- powiedział wyciągając rękę.- Zgadzam się na te warunki.
-Chwileczkę- syknął Arcyrus i znów w kącikach jego warg zamajaczył cień chytrego i nieprzyjemnego uśmieszku.- Jest jeszcze jeden warunek...
Lao Tang roześmiał się głośno na co Czarny Mag nie zwrócił nawet uwagi. Książę domyślał się, że jego rozmówca jest kimś znacznie bardziej ambitniejszym i w rzeczywistości zechce czegoś jeszcze.
-Mów więc- nakazał Lao Tang.- Jeżeli będzie to propozycja w granicach rozsądku, zgodzę się.
Arcyrus kiwnął głową. Światło wpadające do namiotu przez boczne otwory nagle przygasło, jakby stłumione ciemnością panującą wewnątrz. Postać czarodzieja zadrżała niczym fatamorgana widziana gdzieś w głębi pustyni, ale Lao Tang wiedział, że mag jest jak najbardziej materialny. Starał się nie zwracać uwagi na dziwne zjawiska i tylko czekać na odpowiedź.
-Potrzebuję pozwolenia na wszczęcie poszukiwań w granicach twego kraju, książę- rzekł w końcu Arcyrus głosem przypominającym echo niesione przez wiatr.
-Na wszczęcie poszukiwań?- zdziwił się Lao Tang marszcząc brwi.- A czego może szukać mag w moim...
Ale nie dokończył pytania zdając sobie nagle sprawę, że i tak nie dostanie odpowiedzi.
|
|
Czw 13:51, 14 Paź 2010 |
|
|
|
|
Don Self
Geniusz
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Przeczytałem tylko fragment, bo co tutaj kryć,tekst długi, a chciałbym się zabrać za pisanie prologu, o którym coś już wiesz Lux . Dodam go dzisiaj wieczorem bądź jutro, ale do rzeczy. Tekst jak zawsze sprawnie napisany. Nurtuje mnie jedno, twoja historia jest opisem sytuacji politycznej Kardii? Bo te bitwy i spory, tak to tłumaczą . Nie przyglądałem się interpunkcji, bo sam mam z nią problemy, ale poza tym jest bardzo dobrze. Nie znudziłeś mnie swoją historią.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 14:53, 14 Paź 2010 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
| | Nurtuje mnie jedno, twoja historia jest opisem sytuacji politycznej Kardii? Bo te bitwy i spory, tak to tłumaczą Razz |
Tak, to zasadniczo jeden z tych... jakby to nazwać, motywów bardziej związanych z polityką. Kraj jest rozerwany wojną domową, a ten książę Lao Tang chce zwyczajnie zagarnąć nieco ziem dla siebie. Nie wiem, co tu więcej napisać. Jakbym tylko zaczął coś łączyć, to musiałbym całą fabułę dokładnie streścić, bo jakoś tak wychodzi, że chyba wszystko jest ze wszystkim powiązane. Przynajmniej w tym momencie ;D
Ale wracając do pytania: to właśnie jest jeden z takich momentów bardziej zalatujących polityką (chociaż niby bitwa).
Poza tym dzięki za wypowiedź. Cieszę się, że mimo wszystko tekst trzyma formę. Ten fragment napisałem po dłuższej przerwie... no może nie przerwie, ale takim spadku weny. Także jeśli dobrze, to dobrze ;D
|
|
Czw 15:09, 14 Paź 2010 |
|
|
Don Self
Geniusz
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Jest bardzo dobrze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 15:32, 14 Paź 2010 |
|
|
Gość
|
|
|
Powiem tak, napisane na poziomie, bardzo wysokim poziomie.... Ale jedno mało lecz...
Wieje nudą, doczytałem do połowy, a potem czytałem kawałek, tak że myślałem o innych rzeczach, wiadomo, o co chodzi...
Może to moje zmęczenie, ale to osobiste odczucie, a przedstawiłeś tekst, więc się wypowiedziałem...
|
|
Pią 19:11, 15 Paź 2010 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
Ok, to przejrzę całość, żeby zobaczyć, czy faktycznie tak jest. Ale dobrze, że zwróciłeś na to moją uwagę.
|
|
Pią 19:56, 15 Paź 2010 |
|
|
Don Self
Geniusz
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Mi nie wydawało się nudne, ale to pewnie kwestia gustu. Ja osobiście lubię powolne snucie opowieści i budowanie napięcia, ktoś inny może woli inaczej. A i miałbym prośbę: Jak miałbyś czas Lux albo Ty Jaromirze, to zerknęlibyście na mój nowy tekst? dodałem go niedawno w waszej twórczości. Chciałbym, żeby ktoś ocenił chociaż fragment, żebym wiedział na czym stoję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pią 20:18, 15 Paź 2010 |
|
|
Lux
Gość
|
|
|
Tak, tak, ja się tym zajmę, ale pewnie dopiero jutro. I pomyliłem się, pisząc na Chatboxie, bo myślałem, że wstawiłeś jeszcze jakiś następny fragment ;D W każdym razie przejrzę.
|
|
Pią 20:32, 15 Paź 2010 |
|
|
Don Self
Geniusz
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: mężczyzna
|
|
|
|
Dzięki . Dowiem się czy to co piszę nie jest zbyt nudne. Odnoszę takie wrażenie, ale pozostawiam ocenę wam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pią 20:45, 15 Paź 2010 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|