Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Rozdział pierwszy. W DOMKU. Część 2.

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Rozdział pierwszy. W DOMKU. Część 2.
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post Rozdział pierwszy. W DOMKU. Część 2.
Druga i za razem ostatnia część pierwszego rozdziału mojej opowieści. Nie proszę o poprawienie tekstu tylko o ocenę tego fragmentu i bohaterów.

– Nie ma sprawy James. Ktoś będzie tutaj zaglądał, co jakiś czas. – Ron pożegnał brata serdecznym uśmiechem, a Phil rzucił zza drzwi „na razie”. James nic nie odpowiedział. Przewrócił się na bok i zaczął wpatrywać w ścianę. Chciał zasnąć, ale nic mu z tego nie wychodziło. Zostało mu jedynie czytanie. Nie bardzo jednak wiedział za czytanie, jakiej książki się zabrać. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że najlepszym pomysłem było przejrzenie starego albumu rodzinnego, którego autorką była jego nieżyjąca pra prababcia. Z tego, co wiedział staruszka zmarła czterdzieści lat temu. Jego zdaniem była młoda, bo miała zaledwie sześćdziesiąt pięć lat. Nie wiedział, dlaczego odeszła tak szybko, bo jego matka nie chciała poruszać tego tematu. Przez to James coraz bardziej interesował się przeszłością rodziny. Uważał, że to niedorzeczne, by wstydzić się swojej prababci. Chłopak zdjął z półki album przebywający wśród książkę w domowej biblioteczce i otworzył go na pierwszej stronie. Na środku widniał napis: KRONIKA BIGELOWÓW; a pod spodem: „To dla mojej ulubionej prawnuczki, bo dzięki niej zaczęłam prowadzić dziennik, a w prezencie postanowiłam prowadzić album, który ma nadzieję ją ucieszy...” James zastanawiał się chwilę nad znaczeniem tego zdania, ale za chwilę wrócił do przeglądania zdjęć. Przewrócił stronę z dedykacją i zobaczył pierwszą fotografię, a pod nią krótka notatka, którą James przeczytał w myślach.

Ta fotografia przedstawia dzień otwarcia nowej, a zarazem pierwszej szkoły w Pecos. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że w tej szkole zaczynałam swoją edukację i z nią wiążą się najlepsze wspomnienia mojej młodości. Zupełnie to samo o tym budynku może powiedzieć reszta rodziny, bo każdy z nas uczył się w owej szkole. Nie sądzę by to się miało zmienić, więc zdecydowałam, że ten rozdział rozpoczyna życie każdego dziecka urodzonego w rodzinie Bigelowów.

James przez chwilę przyglądał się fotografii, a potem przewrócił stronę. Tym razem jego oczom ukazały się zdjęcia przedstawiające jakiś ogród i jedno małe drzewko stojące w doniczce przy płocie. Wszędzie wokoło było pusto. Trawa dopiero, co zaczęła kiełkować, bo tylko gdzieniegdzie rosły większe kępki, a krzewy i kwiaty były jeszcze bardzo małe i nierozwinięte. W tle stał piękny dom z malowniczą werandą, po której piął się bluszcz i czerwone róże. James dopiero po dłuższym czasie uświadomił sobie, że oglądał dom, w którym przebywał.
– Najwyraźniej nasz dom jest naprawdę bardzo stary. – Nic dziwnego, że często zdarzają się jakieś usterki. Sądziłem, że ojciec wybudował go przed moimi urodzinami. – Powiedział do siebie James. Na kolejnych stronicach albumu były zdjęcia przedstawiające ludzi, których James i Ron nigdy wcześniej nie widzieli, albo widzieć nie mogli, bo ci ludzie umarli długo przed ich narodzinami. Później James przyglądał się portretowi jakiejś kobiety, która jak się okazało, była ich prababcią.
Nic dziwnego, że jej nie kojarzył, bo nigdy tej kobiety nie poznał. Już miał przewracać stronę, ale spod zdjęcia prababci wysunęła się jakaś mała koperta. James otworzył ją, w środku spoczywała mała, pożółkła kartka złożona na pół i kilka miniaturowych zdjęć; to były wycinki z gazet. Na jednym z nich ktoś zapisał datę: 13.03.1962 Rok. James natychmiast zabrał się do czytania. Pierwszy z wycinków był fragmentem artykułu o tytule „Szkołą dziwaków”.
SZKOŁA DZIWAKÓW
Miejscowa szkoła stała się ostatnimi czasy ogniskiem zaciętych kłótni pomiędzy uczniami i nauczycielami. Nikt właściwie nie wie, co jest tego powodem, ale jedno jest pewne – w szkole dzieje się coś niedobrego. Nie wiadomo po czyjej stronie leży wina za wszystkie konflikty, niektórzy podejrzewają dyrektora, a inni nieodpowiedzialnych nauczycieli. Nikt nie rzucił winy na stronę uczniów, bo jest to, jak wiadomo, tylko młodzież.

Taak... Banda dzieciaków, której nie powinno się poświęcać minimum uwagi... Po co zajmować się młodymi ludźmi, a właściwie smarkaczami...? Przecież to byłaby całkowita niedorzeczność.- Powiedział głos w głowie Jamesa. Chłopak był zszokowany. Wydawało mu się jakby jakiś intruz wdarł się do jego głowy i zaczął się panoszyć. Przestraszył się, a ty, co byś zrobił w tej sytuacji do jasnej cholery?! To jasne i dobrze znam odpowiedź, James też ją znał. Niestety w najbliższym czasie musiał się przyzwyczaić nie tylko do wiedzy, ale do skutków jej posiadania.

3

Około czternastej ktoś zapukał do drzwi jego pokoju. To był Toby Drake. Syn właściciela baru sąsiadującego z domem Bigelowów. Dwunastolatek był dobrym kolegą bliźniaków, pewnie, dlatego został wysłany w odwiedziny do Jamesa. Kiedy tylko stanął w drzwiach uśmiechną się i przemówił:
– Cześć James. Jak się masz? Ron powiedział mi, że chorujesz. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz, bo brakuje nam ciebie.
– Tak, ja też mam taką nadzieję. Sądzę, że jutro, albo po jutrze wybiorę się z wami do ogrodu. Tymczasem opowiedz, co u was. Zaczęliście już budować? – Zapytał z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Toby widząc to zaczął opowiadać wszystko od początku do końca.
– Tak, więc zaczęło się od tego, że Ron i Phil przyszli do mnie dzisiaj przed południem i opowiedzieli o wszystkim, co udało się załatwić. Ucieszyłem się, bo wreszcie mogliśmy zacząć pracę. Wyszedłem z nimi. Po drodze mówili, że materiały musimy przenieść z tartaku sami i potrzebujemy więcej osób do pomocy. Poszliśmy, więc po Emmę i Andrewa. Potem zajrzeliśmy do tartaku i zaczęliśmy najcięższą pracę. Jeszcze nie skończyliśmy przenoszenia, bo jest tego bardzo dużo. W waszym projekcie jest wiele szczegółów, nawet mini-taras, a na to potrzeba wiele desek, sam rozumiesz. Pewnie dopiero jutro rozpoczniemy budowę i mamy nadzieję, że ty wraz z nami, bo ciężko pracuje się w mniejszym składzie. Uczestnictwo w Elitarnej Paczce Przyjaciół zobowiązuje. – Zaśmiał się Toby. James spojrzał na niego serdecznym wzrokiem.
– Masz rację, powinienem wam pomóc, bo byłoby lżej. Póki, co moim jedynym zajęciem jest przeglądanie starych albumów. Swoją drogą znalazłem w nich parę ciekawych informacji. Chociażby te cztery wycinki. – Powiedział wskazując palcem na leżące na blacie szafki nocnej świstki papieru o rdzawym kolorze. Toby spojrzał na nie wymownie, James odczytał z jego oczu jak z otwartej księgi coś w rodzaju: musisz się tutaj potwornie nudzić, jeśli zajmujesz się takimi bzdurami. Mimo tego, co zdradzał twarz kolegi, chłopak nie przejął się tym zbytnio i kontynuował monolog.
– Mam nadzieję, że do jutra poczuję się lepiej, bo nie uśmiecha mi się dłużej przeglądać albumy. Na podwórku jest wiele ciekawszych rzeczy do zrobienia, a te artykuliki zaraz schowam tam gdzie były, bo nie chcę, by się gdzieś zawieruszyły. No nic, jeśli chcesz to możesz już iść. Pewnie Ron potrzebuje twojej pomocy. - Powiedział z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
– Masz rację, czas na mnie. – Powiedział spoglądając na zegarek ręczny, który dostał na pierwszą komunię. Nigdy się z nim nie rozstawał. Dochodziła piętnasta. Toby odwzajemnił uśmiech Jamesa i wyszedł bez pożegnania. Chłopak znowu pozostał sam. Postanowił, że później przeczyta wszystkie znalezione artykuły, tymczasem chciał wyjrzeć przez okno jego pokoju wychodzące na bar Drake'a.
W tym samym czasie, kiedy chorowity James wpatrywał się sennym wzrokiem w przestrzeń za oknem jego pokoju, Ron i cała kompania dostarczała na placyk budowy ostatnie partie materiałów. Rozmawiali przy tym między sobą, czasami wspominali o Jamesie siedzącym w domu i o tym, że z jego pomocą szybciej zabraliby się za budowę. Niestety dobrze wiedzieli, że ich przyjaciel nie przyjdzie dzisiaj z pomocą, a może nawet i jutro nie zobaczą go na placyku budowy. Mogli jedynie pomachać do niego z podwórka patrząc w okno, przed którym siedział. Nie było na to wiele czasu, bo trzeba było zacząć realizować projekt sporządzony przez bliźniaków. Ron zdecydował, że należy zacząć od zbudowania drabinki, która umożliwiłaby im dostanie się na górę, by zbudować podłogę domku, ściany i dach. To miało być najtrudniejsze do wykonania. Jak chodzi o drabinkę, to tylko wierzchołek góry lodowej. Z resztą przyszło im się zmagać w osłabionym składzie.
Kiedy kończyli budowę drabinki dochodziła osiemnasta, a James nadal wgapiał się w okno zastanawiając się Bóg wie, nad czym. Ron czasami spoglądał w górę, każdy to widział, ale nikt nie zwracał o to uwagi koledze, bo wiadomo, bliźniacy to bratnie dusze. Nieco później James zniknął gdzieś w głębi pokoju.
Ciekawe, co porabia? – Zastanawiał się Ron.
Mniej więcej około dziewiętnastej chłopacy wspięli się na drzewo po nowej drabince, by ją wypróbować i zacząć pracę nad budową „fundamentów”, – czyli przymocowywaniu belek mających służyć za podporę podłogi. Jak się okazało to był najtrudniejszy element budowy. Belki miały sporą wagę i długość, co utrudniało ich montaż. Ron pomagał jak mógł słabszym kolegom, ale czasami nie dawał sobie rady sam.
– Andrew – zawołał Toby spoglądając w dół – potrzebujemy więcej gwoździ.
– Już się robi. – Powiedział i podniósł z ziemi starannie związane zawiniątko. – Uwaga tam na górze! – Zawołał rzucając do Toby’ego paczkę. Ten chwycił ją i odpakował zawartość.
– Dzięki! – Rzucił bezbarwnym tonem pochylając się nad belką z młotkiem w lewej i gwoździem przyłożonym do drewna w drugiej ręce. Po chwili rozległo się miarowe stukanie, potem krótka przerwa, podczas której Ron układał kolejną belkę.
Na dole pracowali Emma i Andrew. Układali przyniesione deski na stosy i nakrywali je folią na wypadek gdyby spadł deszcz. Odpadki również porządkowaliby pani Bigelow się nie złościła. Ich pracy towarzyszyło jedynie miarowe stukanie, nawet śpiew ptaków został zagłuszony „muzyką” Toby’ego albo po prostu wszystkie uciekły przerażone obecnością ludzi na ich dębie.
Skończyli pracować przed zmrokiem. Rozeszli się do domu pełni nadziei na sukces i powrót Jamesa do zdrowia.
Najdłuższą drogę do domu miał Phil. Mieszkał niedaleko tartaku, prawie na samym końcu miasta. Do centrum Pecos zawsze szedł tą samą ścieżką, którą niemal wydeptał, a właściwie zrobiłby to gdyby nie asfalt i płyty chodnikowe pogrywające znaczną część szlaków rozpiętych między kolejnymi częściami miasta.
Tego dnia szedł spory kawałek wzdłuż Main Street, a potem skręcił w wąską uliczkę nieco zbaczającą z jego pierwotnej „utartej” drogi. Phil chciał zaoszczędzić trochę czasu idąc skrótem prowadzącym przez zarośla obok miasta. Kiedy był w połowie dróżki, którą chodziło niewiele osób zwłaszcza o tak późnej porze. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, aż wresz cie zapadł zmrok. Chłopak nie miał przy obie latarki. Musiał iść po ciemku bojąc się o własne życie. Przecież miał dopiero trzynaście lat. Ktoś mógł wychynąć z zarośli i go zabić. Wokoło rosły ogromne drzewa rzucające przerażająco wyglądające cienie, których nie mogły rozgonić żadne promienie światła, które z trudem przedzierały się z zarośli, za którymi pełną piersią oddychała cywilizacja. Phil stawiał kolejne, coraz bardziej niepewne, kroki. Zupełnie jakby zastanawiał się, czy ziemia nie rozstąpi się pod jego stopami, albo nie wciągnie go w wysoką trawę jakaś oślizgła dłoń. Czasami odwracał się za siebie, a kiedy nie widział nic niepokojącego oddychał z chwilową ulgą. Szedł wtedy szybciej, by prędzej dotrzeć do domu. Zawsze tak robił, ale to był jego pierwszy powrót o tej porze.
W pewnej chwili zobaczyć z daleka mały kwadratowy plac światła wiszący w ciemności w głębi lasu. Przyglądał się temu chwilę, aż blask zniknął. Zupełnie jakby ktoś zdmuchnął płomyk dopiero zapalonej świecy. Phil zastanawiał się chwilę, kto i gdzie mógł zapalić światło. Myślał dłuższą chwilę, aż przypomniał sobie, że w lesie, z dala od cywilizacji od zawsze stał stara chałupa, w której od lat nikt nie mieszkał.
– Tylko, kto zapalił tam światło? – Powiedział do siebie. Wewnętrzny głos podpowiedział mu, że to mogła być sprawka duchów. – Obym nie miał racji. – Zadrżał na samą myśl o tym, co mogłoby się stać gdyby duchy zorientowały się o jego obecności w pobliżu starego domu. – Zabieram się stąd! – Fuknął i nie odwracając głowy w kierunku domu pobiegł przed siebie. Usłyszał pohukiwanie, ale to chyba była sowa, przynajmniej tak mu się wydawało.
Do domu dobiegł bez szwanku. Przed wejściem skakał z radości, że udało mu się dotrzeć żywym. Kiedy złapał za klamkę odwrócił głowę w kierunku miasta, z daleka widać było czubek dębu Bigelowów i kontury starej szkoły rysujące się na horyzoncie.


Post został pochwalony 0 razy
Czw 14:11, 14 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin